Spalił
się.
Miłość,
która zawładnęła jego sercem, wzniosła go pod niebiosa i obróciła w popiół.
Miłość, która nigdy nie powinna się pojawić. Całkowicie zakazana miłość, której
nie potrafił poskromić.
Nie
wiedział, kiedy to się stało. Przecież na początku go nienawidził. Traktował go
jak bezużytecznego intruza, zło konieczne, które musiał tolerować. Na samym
początku nie żałowałby jego śmierci ani trochę, która – w dużej mierze z jego
winy – mogłaby być poważnym kandydatem na zdobycie nagrody Darwina. Jednakże z
czasem do tych morderczych zapędów dołączyły wyrzuty sumienia. Już nie umiałby
zostawić go w potrzebie, szczególnie po stracie ukochanego, lepszego braciszka. Zdecydował się go
chronić. Choć nigdy nie chciał okazywać mu zbyt wielu ciepłych uczuć, to
nocami, kiedy ciemność, jego serdeczna przyjaciółka okrywała ich swymi
aksamitnymi ramionami, a Morfeusz kołysał Luffy’ego do snu, z przyjemnością
obserwował, jak spokojnie unosi się i opada klatka piersiowa czarnowłosego
chłopaczka. Pilnował, by spokojnie zasypiał i by nic nie przerywało jego
odpoczynku. Wtedy on sam odnajdywał w sobie spokój.
Dorastali.
Z
płaczliwego, słabego dziecka jego brat stawał się bystrym, silnym młodzieńcem,
który wreszcie nauczył się robić pożytek ze swoich gumowych właściwości.
Zmieniał się psychicznie i fizycznie; z czasem zauważył, że już w wieku
czternastu lat był całkiem przystojny.
Kiedy
mimochodem podzielił się tą uwagą z Makino, jej spojrzenie dało mu do
zrozumienia, że zachował się niestosownie. Pierwszy raz.
Ganił
się za takie myśli. Nie wiedział, co w tym złego, ale dla własnego
bezpieczeństwa przyjął, że nie powinien już nic takiego mówić.
Ale to
powracało. Na początku nawet nie zwracał na to uwagi, jednak to tylko przybierało na sile. Im mniej
czasu pozostawało do jego wyruszenia an morze, tym bardziej desperacko pragnął
uwagi Luffy’ego.
Uczucie
to zaczęło wypalać go od środka, gdy nie mógł być wystarczająco blisko niego. Z
biegiem dni przestał czuć tęsknotę za obecnością brata.
Pożądał
go całego.
Ta myśl wzbudzała
w nim jednocześnie obrzydzenie i ciepłą falę, która przelewała się po jego
ciele. Nie mógłby jednak zniszczyć całej jego słodkiej niewinności. Dlatego
tylko tulił go nocami, by czuć jego ciepło i by móc muskać ustami czoło, tak
delikatnie, by tylko go nie zbudzić.
Wiedział,
że wystarczyłoby jedno nieprzewidziane zachowanie Luffy’ego i nie potrafiłby
ręczyć za swoje czyny.
Dlatego
tak bardzo nienawidził siebie, a kochał jego.
Nawet po
opuszczeniu domu i wypłynięciu na morze nie zdołał uwolnić się od tamtej
niewłaściwej miłości. Prześladowała go i jak cień kroczyła za nim, nie
pozwalając wyleczyć się z zauroczenia. Wręcz nabierała na sile i czyniła w nim
istne spustoszenie.
Huragan,
który uspokoić mógłby wyłącznie jego braciszek.
Podczas
zimnych alabastańskich nocy, gdy znów patrzył, jak śpi, zrozumiał, że to nie
zaprowadzi ich w dobrym kierunku. Wiedział, że popełnia grzech.
Zgrzeszył.
A karą
za grzech była śmierć.
_____________________________________________________________
AceLu, jeden z moich ulubionych pairingów. Enjoy!