niedziela, 29 listopada 2015

trzeci; niesiona wola

       Tylko nocami czuła się bezpieczna i wolna. Kiedy większość marynarzy zasypiała, ona nabierała odwagi, by wstać i podejść do dużego okna. Rozciągająca się wokół panorama nie zachęcała do kontemplowania jej, nawet po zmroku, ale w tym powojennym pogorzelisku odnajdywała niezrozumiały spokój. W pewnym sensie zrealizowała część swojego planu, choć nie w taki sposób sobie to wyobrażała. Wszystko miało być inaczej.
        Pogładziła dłonią brzuch. Coraz bardziej wyczuwalne ruchy maleństwa, które nosiła pod sercem były dla niej najmocniejszym i najlepszym wspomnieniem ukochanego.
         Przezroczyste łzy przyozdobiły jej bladziutkie policzki nietrwałą siecią słonych śladów, niemal natychmiast osuszoną przez wpadającą przez otwarte okno morską bryzę. Tak bardzo tęskniła. Jedyne, czego potrzebowała, to silny uścisk jego ramion. Czuły dotyk. Ciepły ton głosu.
       Czy ucieszyłby się, widząc ją w takim stanie? Nie mógł o tym wiedzieć; umierał bez świadomości, że jego linia krwi przetrwała. Może to lepiej?
Skrzywiła się, czując bolesny skurcz. Nadal gładziła brzuch dłonią, próbując się uspokoić.
- Jeszcze nie. Jeszcze nie.. Jeszcze za wcześnie – wyszeptała. Słaby uśmiech wkradł się na jej usta.           To była jej jedyna siła i powód do życia. Popchnęła drzwi balkonowe i powoli wyszła na niewielki taras. Chłodny wiatr targał jej suknią i jasnymi włosami, ale przyjmowała to z wdzięcznością.
       Nie wszystko toczyło się tak, jak tego oczekiwała. Ale powoli wstawała z kolan i mimo czyhającego wokół niebezpieczeństwa, nie bała się podnieść głowy.
       Pokochała morze. W końcu to ono dało jej największą miłość życia, pozwoliło uwierzyć w spełnienie marzeń. Ono je też zniszczyło. Ale nie mogła mieć żalu.
- Bardzo mi ją przypominasz.
     Drgnęła niespokojnie, zaskoczona czyjąś obecnością. Odwróciła się ze strachem. W mroku nocy nie potrafiła rozpoznać twarzy tej osoby. Cofnęła się, aż poczuła za plecami balustradę. Zacisnęła bezradnie dłonie w pięści, wiedziała, że jest całkowicie zdana na łaskę niespodziewanego gościa.
     Dopiero, gdy podszedł bliżej, strach ustąpił miejsca zdziwieniu.
- Wi-wiceadmirał Garp? Co pan tu robi?
       Mężczyzna roześmiał się cicho.
- Wybacz, że Cię wystraszyłem. Powinnaś się położyć – powiedział, zbliżając się do niej. Gdyby nie refleks bohatera Marynarki, upadłaby. Wsparta o niego, zdołała wrócić na swoje łóżko.
- Ty jesteś Moulin, prawda? - zapytał, a gdy skinęła głową, kontynuował – Jesteś taka sama, jak ona. Cicha, potulna, spokojna..
-O kim pan mówi? - przerwała mu nerwowo czując, jak oblewa ją zimny pot.
- O Tobie. I pewnej kobiecie, którą poznałem 20 lat temu.
Otworzyła szeroko oczy. Panika ponownie ogarnęła ją całą; chciała uciekać, choć nie miała dokąd.
- Mówię o tej, której wolę niesiesz – uśmiechnął się słabo, niemal niezauważalnie – Była do Ciebie bardzo podobna, dziecino.
      Dotknął jej dłoni. W jego spojrzeniu nie doszukała się złych zamiarów, ale czegoś zupełnie przeciwnego.
- Jestem tu po to, by Cię ochronić.

     Nie zdążył nawet zacząć swojej opowieści; Moulin zasnęła, skulona, dziecięcym gestem trzymając jego dłoń. Przypominała mu niewinne, poranione przez życiowe sztory dziecko, postawione przed trudną rzeczywistością. Jedynie we śnie mogła być szczęśliwa i wolna od nieustającego strachu.
     Nie chciał iść spać. Wolał zostać tam i pilnować, by ona w spokoju nabierała sił. Wiedział, że spotkanie z Sakazukim prędzej czy później musiało dojść do skutku i choć pragnął jej tego oszczędzić, to nawet jego możliwości były ograniczone.
- Jesteś cudem.
Niemal bezszelestnie opuścił pokój, tylko nieznacznie uspokojony.
Niby tak bardzo odmienne, a tak podobne.
Obie wiedzione miłością, która pozwalała przeżyć za wszelką cenę.

      Dzień mijał za dniem, niemalże identycznie. Wyzdrowiała; jej śmiech niósł się po Kwaterze i już nikt nie dziwił się jej obecności. Wolała przebywać ze zwykłymi marynarzami niż z tymi wysokimi rangą, choć nie raz dostawała od nich zaproszenia. Kiedy poczuła się silniejsza, by opuścić budynek, rankami lub popołudniami wymykała się do zniszczonego miasteczka, gdzie spotykała się z rodzinami Marines. Choć na początku traktowali ją bardziej jak przybłędę, to swoją prostolinijnością i szczerym uśmiechem zjednywała sobie nawet tych najbardziej opornych. Aż zbyt dobrze rozumiała rozpacz tych, którym Wielka Wojna zburzyła świat. Starała się pomagać lub wspierać dobrym słowem, a najczęściej bawiła się z nieświadomymi ogromu zniszczeń i cierpienia dziećmi.  Przynajmniej w ten sposób mogła ubarwić ich smutny czas i jednocześnie odciągnąć się od zbędnego myślenia.
     Ciepłe, bezchmurne wieczory nieraz dawały im poczucie zupełnej beztroski. Nieraz miała wrażenie, że znów jest roześmianą czternastoletnią dziewczynką, która spędzała letnie popołudnia na obserwowaniu linii horyzontu na jej ukochanym Wschodnim Morzu i snuciu marzeń o dalekich podróżach.

- Mulan, Mulan, zostań z nami na noc!
     Roześmiała się. Jak zwykle przekręcali jej imię, ale nie była o to zła. Nawet polubiła to, jak ją nazywali. Schyliła się i wzięła na ręce ciemnowłosą dziewczynkę, która już od dłuższego czasu wyciągała ku niej rączki.
- Nie mogę – powiedziała, kołysząc ją – Muszę już wracać. Ale odwiedzę Was – zapewniła ich i pocałowawszy dziewczynkę w czoła, postawiła ją na ziemi.
     Ukłoniła się i powolnym krokiem skierowała się ku Kwaterze. Mimo tego, że powinna być zdecydowanie ostrożniejsza, wybierała odkrytą niedawno drogę na skróty.
      Gdy weszła do pokoju, w którym mieszkała od kilku tygodni, bez większego zaskoczenia odkrywała, że Monkey D. Garp czeka na jej powrót. Podświadomie spodziewała się tego. Przywitała go grzecznym ukłonem i usiadła na brzegu łóżka.
- Obserwowałem Cię, kiedy byłaś z dziećmi – zaczął cicho. Moulin utkwiła w nim spokojny, skupiony wzrok, a tedy kontynuował – Przez dwadzieścia lat zastanawiałem się, czy znajdzie się ktoś, kto będzie w stanie nieść tak trudną i wymagającą ogromnego poświęcenia wolę... - mówił cicho, z nikłym uśmiechem na ustach, maksymalnie skoncentrowany na słowach, które wypowiadał – Może nawet przestałem wierzyć, że taki ktoś się znajdzie. I wtedy pojawiłaś się Ty. Poraniona, na skraju życia i śmierci, bezsilna. Mówią, że nic nie zdarza się dwa razy. Ale teraz wiem – Rouge ma godną następczynię.
- Rouge? - powtórzyła bezwiednie.
- Siłą woli sprzeciwiła się naturze i piętnaście miesięcy po egzekucji kochanka urodziła syna, przypłacając za to życiem – powiedział, zerkając na nią – Portgas D. Rouge była mamą Ace'a.
__________________________________________________________
Jak co niedzielę, nowy rozdział. Myślę, że powoli - a nawet szybciej - trzeba będzie rozwijać akcję. Dziękuję, że ze mną jesteście.
Do napisania!

niedziela, 22 listopada 2015

drugi: wola życia

     Jej poranione, pokryte wieloma bandażami ciało tonęło w bieli czystej, świeżo wykrochmalonej pościeli. Pogrążona we śnie, nawet wtedy umęczona przez niepokój i wysoką gorączkę, raz po raz zaciskała szczupłe palce na poszewce kołdry, szepcząc chaotycznie urywane zdania, których sensu nie mógł zrozumieć nikt.
     Organizm walczył ostatkiem sił, nawet leki podawane przez medyków nie mogły obniżyć temperatury. Kropla potu spłynęła z skroni i wsiąknęła w opatrunek na policzku.
Starsza kobieta podeszła do łóżka. Obdarzyła zatroskanym spojrzeniem dziewczynę, a widząc, jak rozpaczliwie chwyta się materiału, dotknęła jej ręki. Ku zaskoczeniu zebranych wokół łóżka kilku osób, powoli uspokajała się; trzymała się nieco pomarszczonej dłoni jak ostatniej deski ratunku.
- Tsuru-san...
Marynarze byli wyraźnie zaskoczeni pojawieniem się najwyższej stopniem kobiety w Marynarce. Uciszyła ich gestem.
- Nie budźcie jej – poprosiła cicho, obserwując spokojniejszą już twarzyczkę rannej – Widzicie te zaciśnięte palce? Czekały tylko na odrobinę czułości.
      Nieznaczny szmer komentarzy poniósł się po pomieszczeniu, ale zaraz zanikł. Pełne cierpienia błaganie o wodę dotarło do nich dopiero po kilku chwilach; było tak ciche i słabe, że nie wiedzieli, czy ta prośba naprawdę została wyszeptana, czy to tylko wyobraźnia pogrywała sobie z nimi. Obecna tam pielęgniarka zwilżyła spierzchnięte usta dziewczyny. Ta odetchnęła z ulgą i powoli uniosła powieki. Kiedy jednak zorientowała się, gdzie jest i w jakim otoczeniu przebywa, w jje oczach błysnęło przerażenie. Szarpnęła się, próbując unieść się na łokciach, ale opadła z powrotem na poduszkę. Zagryzła wargę, powstrzymując się od jęku bólu. Ciepła dłoń kobiety spoczęła na jej ramieniu. Przeniosła zdezorientowany wzrok na nią i znalazła w łagodnym uśmiechu odrobinę spokoju.
- Odpoczywaj. To jeszcze nie czas, by przyszło na świat.
      Przytaknęła na wpół świadomie i zamknęła oczy. Choć kilku marynarzy zadawało jej podstawowe pytania, nie odpowiedziała na żadne z nich, wciąż znyt wyczerpana, by mówić. Nawet nie próbowała wytłumaczyć kim jest ani dlaczego tam się znalazła. Chyba wolałaby w ogóle tego nie pamiętać. Chciałaby zacząć wszystko od początku, z nową, czystą kartą. Nie znać jego glosu, dotyku, nigdy nie zaznać ognistej miłości, która ją niemal spaliła, odcisnęła na duszy najukochańsze piętno; nie posmakować jego miękkich ust, nigdy nie pozwolić zaprowadzić się na brzeg klifu i przysięgać.
      Ale to były najlepsze chwile w jej niespełna dziewiętnastoletnim życiu. Chowała je głęboko w sercu, jak jedyny skarb.
     Dotknęła brzucha. Ono również żyło. Drobne łzy spłynęły po jej policzkach. Jeszcze miała dla kogo budzić się i każdego dnia na nowo toczyć walkę. Ulga dławiła ją w gardle, aż z trudem łapała powietrze.
     Skuliła się, choć ból odbierał jej oddech. W duchu błagała, by odeszli i zostawili ją samą, ale nie odważyła się wypowiedzieć na głos tej prośby.
- Wyjdźcie – słowa wiceadmirał delikatnie zmąciły ciszę, która zapanowała w pomieszczeniu – Wystarczy już jej cierpienia.
     Żołnierze z lekkim powątpiewaniem zmierzyli wzrokiem kobietę, ale posłusznie wykonali rozkaz.
Dziękuję.
- Tsuru odwróciła powoli głowę i lekko uśmiechnęła się. Usiadła na brzegu łóżka i ostrożnie uścisnęła obandażowaną dłoń dziewczyny.
- Co.. chciałaby pani...usłyszeć..?
Uścisk delikatnie zelżał.
- Jak się nazywasz... I co robiłaś w samym centrum takiej bitwy?
     Ranna odetchnęła głębiej. Czekała ją trudna opowieść. Co mogło zostać wypowiedziane, a co musiało pozostać tajemnicą? Każdy błąd prawdopodobnie kosztowałby ją życie.
- Mam na imię Moulin – powiedziała cicho, jakby i tego nie była pewna – Znalazłam się tu przez przypadek... Czy dużo osób wie o tym, że się tu znalazłam? I gdzie są moi towarzysze..?
    Zrezygnowane westchnięcie starszej pani spotęgowało w niej uczucie niepokoju. Pamiętała je jeszcze sprzed wybuchu niekontrolowanej bijatyki. Ten paniczny strach.
- Tak więc, Moulin...po ostatnich wydarzeniach na Marineford, wieści rozchodzą się bardzo szybko. Myślę, że dotarło to do samej góry.
Mimo okropnego bólu, dziewczyna podniosła się do pozycji siedzącej.
- Czyli?
- Admirał floty zapewne też już się o tym dowiedział.
    Kimkolwiek by on nie był, taka informacja wcale jej nie pomagała. Wolałaby pozostać niemal niezauważona, jednak tak się nie stało.
– Kim on jest?
- Po wojnie Sengoku został zastąpiony przez admirała Sakazukiego A wracając do Twoich nakama... Jesteś jedyną, która ocalała.
     Krzyk przerażenia wyrwał się z jej gardła.
Już nie było miejsca jak dom. Została odarta z resztek nadziei na jakąkolwiek szansę osiągnięcia wyznaczonego celu. Otrzymała kolejny, raniący duszę cios.
Nie potrafiła powstrzymać rozpaczliwego szlochu; płacząc krztusiła się własnym oddechem i łzami, które zdawały się nie kończyć.
- Chcę umrzeć, chcę umrzeć, chcę umrzeć..! Ale nie mogę, jeszcze nie.. Nie teraz.. Nie mogę...
Tsuru, choć starała się zachować obojętność, nie umiała już dłużej wytrzymać i objęła ją ramionami, tak jak matka tuli spłakane dziecko.
- Jesteś cudem – wyszeptała, przełykając własne łzy – Kiedy Cię tu przynieśli okazało się, że z Twoimi ranami nie powinnaś przeżyć następnego dnia.. Ani tym bardziej Twoje maleństwo.. Ale oboje żyjecie. To znak. Musisz walczyć.
Ale nawet te słowa nie były w stanie jej uspokoić. Ten ból mógł ukoić tylko czas.

Czas, który ciągle uciekał.
_____________________________________________________
Tak jak poprzednio, przepraszam za wszelkie nieścisłości. Niestety, nagięcie kilku faktów w tym opowiadaniu będzie konieczne.
Do następnego!

niedziela, 15 listopada 2015

pierwszy:witamy w nowej erze

- Mam prośbę.
- Jaką?
- Jest śliczna. I bardzo mądra... Czy mógłbyś...
- Jesteś taki sam, jak Twój ojciec.
     Ciężkie westchnięcie rozproszyło ciszę, która spowiła tonący w mroku pokój wiceadmirała. Choć wszyscy prawdopodobnie już spali, to on czuwał; bacznie obserwował roztaczający się przed Główną Kwaterą Marynarki Plac, jakby w obawie, że ktoś mógłby zmącić spokój panujący tamtej nocy. Jego obowiązkiem było strzec tego miejsca.
Jestem Marine! Mój obowiązek to ochrona Marineford!
     W imię zasad.
     W imię jego świętego obowiązku.
     W imię Absolutnej Sprawiedliwości.
     Nie spodziewał się, że potrzebowała ona przelania takiej ilości krwi. Teraz patrzył na podnoszące się z ruin Marineford i myślał, co mogłoby się stać, gdyby jego wnukowie posłuchali go kilkanaście lat temu. Pewnie byłoby inaczej. Być może teraz wiedliby spokojne życie na jedynej słusznej ścieżce. Z ich uporem i silną wolą mogliby już zdobyć tytuł kapitanów, a może nawet więcej, kto wie? Być może..
     Z każdą myślą pogrążał się w zawiłych wspomnieniach, nieco wyblakłych, zniekształconych, zdeformowanych przez czas. Zawsze chciał, by wyrośli na porządnych ludzi. W którym miejscu popełnił błąd? Czy oddanie ich pod opiekę Dadan tak źle na nich wpłynęło? Czy to piracka, niepokorna krew była przyczyną ich niebezpiecznych marzeń? Ilość pytań bez odpowiedzi nieustannie się powiększała.
Gdybyście tylko się mnie posłuchali..
     Czas nie wybaczał żadnych błędów.
     Zrozumiał to dopiero wtedy, gdy jeden z nich, w imię braterskiej miłości, poświęcił swoje życie.
Idioci – wyszeptał, chowając twarz w dłoniach – Dlaczego ze wszystkich ludzi na świecie, musiało trafić akurat na Was...?
     Było już za późno. I tylko nadal nie mógł pojąć, że od tamtego wydarzenia spędził już na tym rachunku sumienia niemal dziewięćdziesiąt nocy.
- Jak mam chronić ludzi całego świata, skoro nie udało mi się uratować swojego wnuka?
Czy kiedykolwiek dostanie rozgrzeszenie?

     Niepokój jak lepka nić owijał się wokół jej krtani i z każdym oddechem czuła, że ogarnia ją coraz silniejszy strach. Choć próbowała zająć się czymkolwiek, co mogłoby odciągnąć ją od galopujących, zmieszanych obłędem myśli, nie potrafiła się uspokoić.
Z tamtego wieczora pamiętała tylko panikę, ból i krew.

- Admirale Momonga..
    Niepewny głos jakiegoś żołnierza z jego oddziału wyrwał go z głębokiego zamyślenia, w którym pogrążył się lustrując zdewastowany niedawną walką plac.
Przeniósł chłodny wzrok na swego podwładnego.
- O co chodzi?
Zakłopotany chłopak podrapał się po głowie i westchnął, jakby niechętny do składania wyjaśnień.
- Znaleźliśmy kogoś żywego...
- Nie brać jeńców – lodowaty ton niedoszłego bohatera Marynarki zdawał się wykluczać wszelkie możliwe inne opcje. Jednak żołnierz nie zraził się kontynuował, naglony niespodziewanymi wyrzutami sumienia:
- Nie wygląda na kogoś związanego z piratami, prawdopodobnie to członek załogi badawczej, która po prostu znalazła się w pobliżu i została zaatakowana – mówił pewnie, nic nie robiąc sobie z karcącego wzroku Momongi – To kobieta. Błogosławiona.
     Dramatyczna przemowa zwykłego majtka jeszcze przez dłuższą chwilę dźwięczała zgromadzonym wokół w uszach. Wiceadmirał potrząsnął głową, nie mogąc zrozumieć, o co tak naprawdę chodzi.
- Błogosławiona?
- Proszę za mną, panie admirale.
Przemierzając krwawe pobojowisko, dotarli aż do jego krańca, brzegu zatoki. Na ocalałej, szerokiej desce, która prawdopodobnie służyła jako prowizoryczne nosze, leżała poraniona młoda dziewczyna.
Błogosławiona?
     Podszedł do niej bliżej i pochylił się nad nią. Na naznaczonej zadrapaniami bladej twarzyczce malował się wyraz wielkiego cierpienia.
Błogosławiona? Widocznie miał na myśli ' w stanie błogosławionym'.
    Ranna poruszyła ustami, ale z jej gardła nie wydobył się żaden inny dźwięk oprócz słabego charkotu. Zakrztusiła się własnym oddechem, a z zsiniałych ust wyciekła strużka krwi. Wiceadmirał widząc, w jak ciężkim stanie znajduje się dziewczyna zrozumiał, że musi szybko podjąć decyzję, inaczej będzie miał na sumieniu życie jej i nienarodzonego dziecka, które nosiła pod sercem.
- Zabierzcie ją do Kwatery.
    Żaden z mężczyzn nie drgnął, w osłupieniu wpatrując się w swego przywódcę.
- Przecież nie mamy pojęcia, kim ona jest i co tutaj robi, a poza tym – Kwatera to nie szpital!
     Przez moment panowała trudna do zniesienia cisza.
- Jeśli zostanie tu dłużej, to na pewno umrze! To są wyjątkowe okoliczności, a poza tym.. Jak Ty się zwracasz do bohatera Marynarki?!
      Około dziesięciu żołnierzy w bezbrzeżnym zdziwieniu obserwowało ostrą wymianę zdań między Momongą a kapitanem.
- Czy to, że Ci nie stanął na widok Cesarzowej Piratów czyni Cię bohaterem Marynarki?!
    Lekki uśmiech wkradł się na twarze stojących w pobliżu mężczyzn. Dowódca prychnął pogardliwie, nie mogac znaleźć dobrej riposty. Czyż nie ucierpiała jego wygórowana ambicja?
- Kilka minut i będziecie mieć na sumieniach dwa życia. Ktoś musi się zając jej ranami – oznajmił chłodno – Wykonać. Natychmiast.
     Dopiero wtedy dwóch chłopaków zdecydowało się pomóc jej. Zabrali ją w bezpieczne miejsce, by ktoś wykwalifikowany opatrzył jej rany.
     Zniszczony, bladoróżowy kwiat został w miejscu, gdzie wcześniej leżała.

     W Kwaterze zawrzało.
- Kim ten ktoś jest i co w ogóle tutaj robi?
    Równie rozzłoszczony, co zaskoczony Akainu nerwowo przechadzał się wzdłuż dużego pomieszczenia. Kradzież statku Marynarki i walka z piratami w tak krótkim czasie po wojnie z Białobrodym nadszarpnęła ich i tak nadwątlone siły i reputację. Pomoc komuś, kto mógł współpracować z bandytami przechodziła jego wyobrażenia.
- To ciężko ranna kobieta, zabraliśmy ją z miejsca walk, gdyż w innym przypadku niechybnie by umarła. Poza tym, z naszych ustaleń wynika, że.. jest to ciężarna kobieta.
    Admirał floty zatrzymał się i powoli odwrócił. Zmierzył wzrokiem przerażonego marynarza, składającego mu ten raport, aż w końcu westchnął ciężko i przetarł twarz dłońmi. Sytuacja, do której doszło, była trudniejsza, niż się spodziewał.
- Zajmijcie się nią. Potem zdecydujemy, co zrobić.
-Tak jest!
Żołnierz zasalutował i odszedł.
Sakazuki skrzyżował ręce na piersi i zasiadł za masywnym biurkiem, na którym leżało kilka nieprzejrzanych jeszcze oświadczeń i sprawozdań.
    Niejasne uczucie kiełkowało w nim, ale starał je w sobie zdusić, odrzucając wszelkie myśli o dziewczynie, którą lekarze właśnie próbowali uratować.
_______________________________________________________
Przepraszam za wszelkie nieścisłości i chaos, ale niestety, ten rozdział tego wymagał. 
No i oczywiście dziękuję za wszystkie miłe słowa, jesteście kochane.

niedziela, 8 listopada 2015

prolog: pokorna jak baranek

     Wieści o wydarzeniach z Marineford dotarły nawet tam. Wszyscy starali się ochronić ją przed koszmarnymi wieściami. Zwodzili, ukrywali przed nią gazety, albo pokrętnie mówili, że ostatnio nie mieli czasu, by przejrzeć prasę.
A ona czuła, że została sama. Nikt nie musiał potwierdzać jej domysłów. Silne przeczucie nie opuszczało jej ani na krok, aż w końcu przyszedł dzień, w którym poznała prawdę.
- Siostrzyczko, siostrzyczko..! Wreszcie Cię znaleźliśmy!
      Radosny głos dzieci odbił się echem w jej głowie, ale nic nie zrozumiała z ich słów. Pustym wzrokiem wpatrywała się w horyzont, tak jakby to mogło jeszcze coś zmienić. Nie reagowała na bodźce, nie odpowiadała na słowne zaczepki.
-... chodź, bo zmarzniesz..!
Spuściła głowę.
A więc to musiał być taki koniec?
- .... w domu czekają z obiadem!
      Zagryzła wargę. Z jej oczu nie wypłynęła ani jedna kryształowa łezka. Wszystkie wypłakała podczas ostatnich nocy.
- Siostrzyczko?
      Rozluźniła zaciśniętą dłoń, a wiatr porwał do tańca kilka kartek gazety. Wesołe pokrzykiwania natychmiast ustały. Stało się coś, co nie powinno mieć miejsca.
Przymknęła powieki. Wszystko to, co ją otaczało, nagle zupełnie straciło na wartości. Przestała zwracać na to uwagę. Nie czuła nic. Ani żalu, ani smutku, ani strachu. Pozwoliła głuchej pustce wypełnić jej duszę. Nie buntowała się. Nie wyszeptała nawet jednego, zrozpaczonego słowa.
      Ciepłe podmuchy wiatru bawiły się jej jasnymi włosami, szarpiąc je i plącząc. Dwoje około dziewięcioletnich dzieci w milczeniu obserwowało ją, aż w końcu zdecydowały się do niej podejść. Dopiero, kiedy ciepła rączka rudowłosej dziewczynki wsunęła się w jej chłodną dłoń, przeniosła na nich swój wzrok.
- Siostrzyczko, wracajmy do domu.
      Pozwoliła, by to one zaprowadziły ją do jej ostatniego już schronienia przed złem całego świata. Mijała wszystkich znajomych ludzi, którzy pozdrawiali ją serdecznie. Wodziła smutnym spojrzeniem po ich wesołych, niemal beztroskich twarzach, ale jednak nie zapytała nikogo, dlaczego ją okłamywali. Nie miała im tego za złe.

      Kiedy tylko przekroczyła próg domu, powitał ją przyjemny zapach świeżo przygotowywanych potraw. Rozejrzała się po przestronnym pomieszczeniu; na stole leżało pięć nakryć, a pośrodku stał bukiet czerwonych kwiatów. Z kuchni dochodziły ją odgłosy zwyczajowego krzątania się podczas gotowania. Odetchnęła głęboko. Powoli, nieco chwiejnie skierowała się ku schodom prowadzącym na wyższe piętro. Zamknęła oczy, z czułością dotykając drewnianej poręczy.
     Znów słyszała głośny śmiech, który w tamte dni wypełnił ich dom. Odbijał się echem i powracał na nowo. Wtedy było tak dobrze. Szybkie kroki na schodach, gdy starała wymknąć się niepostrzeżenie w tamten upalny wieczór, najpiękniejszy w jej życiu.
       Uśmiechnęła się słabo. Tak minęły dwa miesiące od tamtych wydarzeń. Kto by pomyślał, że tak to wszystko się potoczy? Wtedy nie myśleli o przyszłości; była tak odległa i niepewna, jak sen. Nie mogła oczekiwać niczego innego. Życie, jakie wiedli piraci nie pozwalało im snuć dalekosiężnych planów, które zostawały nieraz zmieniane przez potężnie, nieujarzmione morze w kilka chwil.
Nie chcieli być ze sobą tysiąc lat, wystarczył im czas dany tego dnia, w którym się spotykali.
     Dopiero ciche westchnięcie kobiety stojącej w drzwiach kuchennych wyrwało ją z zamyślenia. Obdarzona ciepłym uśmiechem rodzicielki starała się odwzajemnić gest, ale smutny grymas na jej bladej twarzy niewiele miał z tym wspólnego.
- Moulin, zjedz z nami.
Jasnowłosa pokręciła głową.
- Przepraszam – wyszeptała, choć miała wrażenie, że jej niknął w otaczającej ją przestrzeni – Nie dam rady. Pójdę się położyć.

      Nie czekając na odpowiedź, wspięła się po schodach na piętro. Czuła się coraz gorzej; powoli szła w stronę swojego pokoju, sunąc dłonią po zimnej ścianie. Łapczywie łykała hausty nieco chłodniejszego wieczornego powietrza z nadzieją, że obezwładniająca ją słabość za chwilę ustąpi. Posunęła się jeszcze o jeden krok dalej, ale straciła równowagę i bez przytomności upadła na podłogę.
________________________________________________________
To będzie - mam nadzieję - coś dłuższego. Z reguły mają pojawiać się tu same jednoparty, ale tego pomysłu nie dało się ująć w taki sposób.
Jakieś domysły, co, kto, jak? :)

poniedziałek, 2 listopada 2015

Długi czas bez Ciebie

To był długi dzień, bez Ciebie mój przyjacielu.
Opowiem ci o nim, gdy znowu się spotkamy.
Zaszliśmy bardzo daleko.
Opowiem ci o tym, gdy znowu cię zobaczę.
Gdy znowu cię zobaczę.

       Widzisz? Widzisz, prawda? Stałem się silniejszy. O wiele silniejszy. Teraz już nie pozwolę, by ktokolwiek mi bliski odszedł. Ochronię ich wszystkich. Obiecuję.
Ty też w to wierzysz, prawda? Zawsze we mnie wierzyłeś. Nieważne, jak bardzo nasze wizje się różniły, to Ty i tak ostatecznie przystawałeś na moją propozycję. Nieraz się złościłeś, nieraz obrażałeś się lub mówiłeś o kilka słów za dużo, ale jakiś czas później przychodziłeś z przeprosinami, skruszony i smutny.
Dlatego proszę, wierz we mnie. Z tobą po mojej stronie będę mógł, potrafił więcej.
       Ciężko mi było zebrać się w sobie, ale myśl o byciu mocniejszym pozwoliła ruszyć z miejsca. Musiałem pozbierać kawałki mojej duszy, rozsypane jak popiół na wietrze. To niemożliwe. Dlatego teraz taki jestem. Wybrakowany, posklejany koniecznością. Chyba nie tak powinienem się odrodzić. Prawda?
       Nie zatrzymaliśmy się. Płyniemy dalej, z ogromną wiarą, że jeszcze trochę i uda nam się zrealizować cel. Cieszysz się, prawda? Nie pozwoliłem im się poddać. Oni nie pozwolili poddać się mnie.
       Tęskny wiatr nam przygrywa, kiedy na statku trwa impreza, nareszcie wolna od łez i smutku. Wszystko wróciło do normy.
Nie, jednak nie wszystko. Wiem, pewne rzeczy pozostaną bez zmian. A może teraz nie ma normy? Może my utworzyliśmy ją na nowo? Jak myślisz?
       Nowy Świat rozpościera szeroko swe ramiona. Musimy znów rzucić się w otchłań przygody. Czas pozwolić sobie na wybaczenie. Prawda...?
       Jak dobrze Cię znam, to na pewno kazałbyś mi przestać się obwiniać. I na dodatek uwiązał kulę z Morskiego Kamienia u nogi w ramach kary. Tylko, że... ja nie chcę przestać. Nie chcę uwolnić się od tej słodkiej agonii.
       Tak wielka różnica między nami. Twój ogień – gorący, mój – zimny. Twój – niszczy, mój – leczy. Ale nigdy nie robiłeś sobie krwawej rozrywki z własnych umiejętności. Mimo całej Twojej porywczości i głupoty, umiałeś używać tego rozważnie. Jak zawsze, nieobliczalny, niewymierny, zaskakujący...
      Proszę, wierz we mnie. Niosę teraz na swych barkach potęgę i szacunek, na jaki zasłużył sobie człowiek, którego znak wytatuowany mam na piersi.
      Wierz we mnie, Ace.

      Już niemal świta, kiedy Marco z trudem podnosi się z kolan. Nagli go myśl, że musi wrócić do reszty załogi. Pociera zmęczone, zapuchnięte od łez oczy i uśmiecha się słabo.
- Opowiem Ci o tym, kiedy znów się spotkamy.
     Dotyka z czułością lekko zwiędniętych, białych róż. Tuż obok leży większy bukiet kwiatów, dla innej osoby, za którą także wszyscy tęsknili.
Pierwszy raz od dawna pozwolił sobie na łzy.
Otrzepuje spodnie z grudek ziemi i omiata wzrokiem całą okolicę ostatni raz. Świat się zmieniał, ale to miejsce pozostawało takie same. Jego najboleśniejsza odskocznia.
     Zamyka oczy. Na skórze czuje pierwsze letnie promienie słońca. Wiatr bawi się jego włosami, mierzwi je według własnej, nieodgadnionej koncepcji.
Marco. Marco.
Niemal słyszy jego ciepły głos, gdzieś pomiędzy pohukiwaniem mocniejszych podmuchów. Czyni znak krzyża i odchodzi, nie odwracając się za siebie.
Wierz we mnie Ace.

Czekaj na mnie, Ace.

niedziela, 1 listopada 2015

Powitanie.

Powiadają, że najtrudniej zacząć. To prawda.
Pragnę wszystkich zaglądających tu serdecznie powitać. Mam nadzieję, że zostaniecie na dłużej i że nie odstraszy Was moja pisanina. Będę tu, w miarę możliwości, publikować jednoparty związane z One Piece - shounen ai oraz o pairingach damsko-męskich. Z yaoi może być bardzo ciężko - samo czytanie jest dla mnie sporym wyzwaniem, a co dopiero pisanie [*] - ale nie mogę niczego wykluczyć.
Tak więc liczę, że będzie mi towarzyszyć w czasie tej podróży przez świat morskich przygód.
Trzymajcie się,
synne.