niedziela, 2 lipca 2017

Wakacyjna Wymiana One Piece'owa

WAKACYJNA WYMIANA ONE PIECE’OWA

Mam przyjemność ogłosić, iż z dniem dzisiejszym otwieram możliwość zgłoszeń do Wakacyjnej Wymiany One Piece’owej.
Jako że Gwiazdkowa Wymiana osiągnęła całkiem niezłą frekwencję, razem z Ayo wpadłyśmy na pomysł zorganizowania jej letniej odpowiedniczki. Zmieniają się jednak pewne zasady.
Po pierwsze: temat. Oczywiście, dotyczy wakacji naszych kochanych bohaterów. Do wyboru jest pięć kategorii:
1.       Słomiani na wakacjach
2.       Wybrana załoga na wakacjach lub ogólnie, piraci na wakacjach
3.       Marynarka na wakacjach
4.       Marynarka i Słomiani na wakacjach – co by było, gdyby się spotkali?
5.       Rewolucjoniści na wakacjach.
+ BONUS
Dla odważnych świat należy! Dodatkowym tematem, na który można napisać, jest wybrana przez siebie teoria dotycząca One Piece – własna lub czyjaś inna (dobrze by było podać autora, ale nie koniecznie).
Po drugie: sposób obdarowywania. Chciałabym, aby każdy z Was wspomniał, o kim chciałby przeczytać opowiadanie.  Wtedy postaramy się dobrać życzenia do osoby.
Pozostałe sprawy organizacyjne:
ü  Liczba słów – minimum 800, górny limit nieokreślony
ü  Dozwolone AU i crossovery
ü  W zgłoszeniu proszę wspomnieć, co jest się w stanie napisać, a czego nie, a także możliwie nielubiane postacie (nie krzywdźmy się pisaniem o kimś, kogo nie lubimy)
ü  Zgłoszenia można wysyłać do 05.07.2017r. na adres wakacyjna.wymiana@gmail.com
ü  Termin wysłania prac – 19.07.2017r. godz. 23:00
ü  Przed wysłaniem pracy najlepiej poprosić kogoś o betę.
ü  Jeśli nie zdążysz napisać w danym terminie opowiadania, daj znać – wtedy będzie można zorganizować zastępstwo.
ü  Cieszmy się pisaniem!

Wzór zgłoszenia:

Autor:
Adres email:

Temat 1: [o kim chciałabym/chciałbym przeczytać?]
Temat 2: [o kim chciałabym/chciałbym przeczytać?]
Temat 3: [o kim chciałabym/chciałbym przeczytać?]
Temat 4: [o kim chciałabym/chciałbym przeczytać?]
Temat 5: [o kim chciałabym/chciałbym przeczytać?]
+ Czy podejmuję się dodatkowego tematu?

Co jestem w stanie napisać?
Czego i o kim nie jestem w stanie napisać?

Czy w razie potrzeby jestem w stanie napisać więcej niż jedną pracę?
Czy jestem zainteresowana/y zostaniem betą techniczną?
Czy chcę, aby mój tekst został opublikowany na Umi Monogatari?



niedziela, 16 kwietnia 2017

List

‘- Weź go – mówił z uśmiechem – i otwórz, kiedy nadejdzie właściwa pora.
- O czym ty mówisz? Jaka pora?
- Poznasz ją. Jestem pewien, że będziesz wiedział, że to ona.’

   Pożółkła koperta. Dotykał jej delikatnie, z czułością i obracał w palcach od kilku minut. Prawdę mówiąc zapomniał o niej. Papier pomarszczył się od wody. Czas zostawił na nim swój widoczny ślad.

   Pomimo upływu lat nie zrozumiał jego słów. Wciąż były dla niego tajemnicą, ale im dłużej o nich myślał, tym mniej wiedział, dlatego postanowił mu uwierzyć i poczekać na tę odpowiednią chwilę.

Aż do dzisiaj. Znalazł kopertę przypadkiem, w biurku pełnym mniej lub bardziej ważnych zapisków. Dziwił się, jakim cudem nie wyrzucił jej razem ze stertą niepotrzebnych papierów. Ostry nóż gładko rozciął papier.

   Jego oczom ukazał się pergamin – dokładnie taki sam, na jakim Nami kreśliła swoje mapy. Pismo było chaotyczne i nierówne tak, że z trudem mógł cokolwiek odczytać.

I nadal nic nie rozumiał.

Ogarnęło go rozdrażnienie. Cóż miały znaczyć te notatki?

‘Nami – drzewka pomarańczowe, alkohol i trochę uwagi.
Zoro – mniej sake i równe traktowanie kobiet.
 Sanji – ukochana i All Blue. Dlatego nie mówcie mu, że ono nie istnieje.
Usopp – każdy wątpi, ale bohaterowie idą dalej. Trzeba mu czasem o tym przypomnieć.
Franky – statek.
Robin –książki i kawa od Sanji’ego. I ktoś jeszcze.
Brook – Laboon wciąż czeka.
Chopper – zapas ziół i dużo waty cukrowej.’

   Nie zapisał tego atramentem, ale ołówkiem, tak jakby wiedział, że ta kartka będzie poniewierana przez wiele lat.

   Dlaczego to zrobił? Co miał na myśli, przekazując mu ten list? Nie interesowało go życie prywatne Słomianych, więc... po co?

  Przez chwilę chciał zmiąć kartkę, ale powstrzymał się. W końcu to list od niego. Od Luffy’ego.

Niby nic, a jednocześnie aż tyle. Mijały miesiące, a w tej kwestii nic się nie zmieniło. Miał nadzieję, że z czasem otrząśnie się i w końcu odetchnie pełną piersią, ale tak się nie stało. Ściskający serce ból nie zniknął. I nawet on, wspaniały lekarz, nie potrafił postawić prawidłowej diagnozy.

   Uśmiechnął się lekko. Znowu rozczulił się nad wspomnieniami.

   Już miał odkładać list do szuflady, już miał o nim zapomnieć na kolejne lata...

   Zostawił go na wierzchu i pośpiesznie wyszedł na zewnątrz. Był późny wieczór, a niebo zabarwiło się na różowo. Wiatr gwizdał cichutko, przyprawiając go o dreszcze. Wiosenna noc powoli okrywała ciemnym całunem niebo od wschodu.

   Zaczerpnął powietrza, delektując się spokojem.

   I wtedy dobiegł go krzyk. Przenikliwy, świdrujący do głębi. Przez moment myślał, że to tylko jego wyobraźnia, ale zaraz pojął, jednak nie. Dlatego biegł. Przeskakiwał co kilka stopni i biegł, ile tylko miał sił. Przybył ostatni.

   Wokół kajuty kapitana zebrała się cała załoga. Wszyscy milczeli oprócz Nami, która wyła i szarpała się, choć Zoro usilnie starał się ją powstrzymać. Upadła na kolana, a jej krzyk przemienił się w rozpaczliwy lament.

Przepchnął się między nimi i na miękkich nogach zbliżył się do łóżka. Luffy spał.
Tak bardzo chciał, by on spał.
Tak bardzo.

   Luffy uśmiechał się lekko, zadowolony ze swojego życia. Jego twarz, jeżeli miałaby wyrażać cokolwiek, to właśnie czyste szczęście.

Law bał się go dotknąć. W jednej chwili przestał nad sobą panować. Jego świat, podniesiony z gruzów, właśnie obracał się w proch.

- Luffy – wyszeptał, klękając obok łóżka. – Luffy, obudź się..?

   Nawet nie zorientował się, kiedy to powiedział. Sam chciał wyć, ale nie wydobył z siebie już żadnego dźwięku.

   Luffy rozumiał więcej, niż im się wydawało. Zwracał uwagę na szczegóły. Pod maską błazna chował ogromną troskę. I przede wszystkim, spokojnie odliczał dni, żyjąc w zgodzie ze światem i wszystkimi.

  Law pojął sens tego listu. Już wiele lat wcześniej, Luffy oddał mu w opiekę swój największy skarb – załogę, nie nakładając na nikogo ciężaru świadomości uciekającego czasu.

  Law pojął, że nadeszła właściwa pora. I zapłakał jak jeszcze nigdy.
_______________________________________________________
Wróciłam! It's been 84 years, czyż nie? W każdym razie, nie mam pojęcia, kiedy znowu tu zawitam, ale tak czy inaczej - Mokrego Dyngusa i świętujcie dzisiaj porządnie!


niedziela, 21 sierpnia 2016

Noworoczny poranek

- Cavendish.
    Został brutalnie wyrwany z niespokojnego snu. Zamrugał oczami kilkukrotnie, usiłując przyzwyczaić się do ostrego światła słońca, które zalało swoim blaskiem cały zaniedbany pokój. Próbował udawać, że nadal śpi; nie miał nawet najmniejszej ochoty na rozmowę z kimkolwiek. Zdradziło go niepohamowane drżenie, spowodowane zimnym powietrzem, które wpadało przez szpary w oknach... a także sposób, w jaki wypowiadał jego imię. Skarcił się w duchu za tak absurdalne myśli. Skulił się, chcąc zachować resztki ciepła. Jednak gość nie był ani trochę zniechęcony zachowaniem blondyna. Stał w drzwiach, nonszalancko oparty o framugę i wpatrywał się się w zwiniętego w kłębek przyjaciela, formalnie wroga, jego największą słabość.
Najsłodszą słabość.
- Zamarzniesz.
W odpowiedzi spotkał się z pełnym lekceważenia prychnięciem.
- Jeden psychopata na świecie mniej.
     Podszedł do niego powoli. Kroki, choć stawiane lekko, zdawały odbijać się echem od ścian. Sięgnął po grubszy koc i okrył nim szermierza, z całego serca i silnej woli próbując nie pogładzić go po policzku.
- Jesteś głupi i niebezpieczny – westchnął zielonowłosy. Usiadł na brudnej podłodze obok chłopaka.
    Mógłby robić teraz tysiące innych rzeczy, zaczynając kolejny rok w swoim życiu właśnie od nich. Ale zamiast tego, zwlekł się z łóżka i przyszedł Cavendisha, kierowany kłującym, dziwnym uczuciem. Spodziewał się zastać go w takim stanie.
- Wypadałoby porządnie zacząć ten Nowy Rok – powiedział cicho. Blondyn przez chwilę leżał bez ruchu, po czym gwałtownie podniósł się i popatrzył na niego szeroko otwartymi oczami.
- C-co masz na myśli.. mówiąc ‘porządnie’...? – zająknął się, co wywołało śmiech u drugiego mężczyzny. Kanibal zmrużył oczy.
- A co ty myślisz, pytając mnie o to? – zapytał, uśmiechając się chytrze. Cavendish otworzył usta, by coś powiedzieć, święcie oburzony; jednak po chwili spuścił głowę i spłonął rumieńcem, który wyraźnie odznaczał się na jego bladej twarzy. Tak łatwo dał się przyłapać! I skąd w ogóle takie myśli? Niedorzeczność...
   Nie miał odwagi podnieść wzroku na towarzysza. Wyraźny rumieniec był jak hańba, widoczny dowód jego zbłąkanych myśli. Przygryzł wargę i wlepił wzrok w podłogę. Wyglądał niczym mała, obrażona dziewczynka. Barto parsknął śmiechem.
- Głodnemu chleb na myśli – stwierdził z wyraźnym rozbawieniem w głosie. Szermierz zacisnął usta w wąską kreskę.
- A głodny głodnemu wypomni.
- Co nie zmienia faktu, że ty pomyślałeś o tym pierwszy.
    Pogrążał się coraz bardziej. Z każdym słowem pozwalał sobie na coraz słodszy upadek. Czuł, że właśnie pęka pewna bariera, która bezpiecznie oddzielała ich od siebie. Pewien rodzaj chłodu, który dotychczas łagodził wszystkie niestosowne zapędy i marzenia.
Słyszał, jak jego przyjaciel się zbliża; przymknął na moment oczy.
- Cavendish – przeszedł go dreszcz, gdy po raz kolejny wypowiedział jego imię. Poczuł, jak delikatnie unosi jego podbródek do góry i zmuszony był otworzyć oczy. Bał się, że przepadnie, że ta iluzoryczna granica, która trzymała ich na dystans zostanie złamana.
Barto uśmiechnął się łagodnie. Nie mówił nic.
    Milczeli. Słuchali tylko swoich świszczących oddechów i przyspieszonych bić serc.
- Słodko wyglądasz, kiedy się rumienisz.
    Cały jego wysiłek poszedł na marne. Prychnął w furią, odwracając od niego głową. Ciepła dłoń zielonowłosego musnęła cavendishowe ramię; obaj zadrżeli.
    Pogrążeni we własnych myślach nie zauważyli, jak blisko siebie są. Jak jeszcze nigdy. Na wyciągnięcie ręki.
- Cavendish?
Znowu.
    We wściekłości zacisnął swoje smukłe palce na grubym materiale jego płaszcza.
- Mam powtórzyć jeszcze raz, czy zrobisz wreszcie to, o czym myślisz już tyle czasu?
   Blondyn odsunął się gwałtownie, aż poczuł chłód ściany. W głowie odbijały się echem słowa Kanibala. Podniósł się i zdawało się, że zaraz zacznie tupać nogą. Zupełnie bezradny wobec nawałnicy uczuć, która właśnie siała spustoszenie w jego sercu.
    Czy to już czas, by puścić się ostatniej deski ratunku i pozwolić, by pochłonął go ten huragan?
Nie mógł.
Nie powinien.
Nie miał prawa.
    Zbliżył twarz do twarzy Barto, ale w ostatniej chwili zamiast pocałować go w usta, złożył pocałunek na jego czole. Ból rozszarpywał mu duszę, już nie chciał powstrzymywać perlących się w kącikach oczu łez.
    Upadł. Ten lodowaty Cavendish, którego wizerunek starał się zachować, roztrzaskał się z głuchym dźwiękiem.
- Nie bolało, prawda? _ ciepły oddech zielonowłosego drażnił jego alabastrową skórę.

- Nawet nie wiesz, jak bardzo – wyszeptał, przymykając oczy.  
_____________________________________________
Jeeej, to jeszcze z tamtego roku. Wracają wspomnienia z moich shounen ai'owych początków x'D

Oczyszczenie

    Stukot końskich kopyt niósł się echem po opuszczonej okolicy. Zacisnął mocniej dłoń na lejcach i rozejrzał się dookoła. Błąkał się od długiego czasu i nie miał pojęcia, jaki dzień jest i gdzie się znajdował. Krok za krokiem, minuta za minutą, godzina za godziną... Powoli zapominał, kim tak naprawdę był. Jego zgrabne, delikatne dłonie znaczyły niezagojone rany. Jego ubrania nosiły na sobie ślady krwi, a zaschnięta posoka w kilku miejscach wyróżniała się na pobladłej, brudnej twarzy. Potargane włosy dopełniały tego tragicznego wizerunku; krzywo obcięte bezładnie opadały na ramiona.
    Nikt nie rozpoznałby w nim wspaniałego Pirackiego Księcia. Nawet on sam.
    Zachwiał się i upadł na ziemię. Koń prychnął; jedynie on zmotywował go do podniesienia się z kolan, by prowadzić dalszą bezcelową wędrówkę. Uniósł oczy ku niebu.
Przesłaniały je lekkie, szarawe chmury, które chroniły przed spiekotą promieni słonecznych. Wiatr leniwie przeganiał je coraz dalej. Czuł chłód, gdy owionęły go mocniejsze podmuchy. Opuścił wzrok.
Z miejsca na miejsce, bez celu, ku wielkiej niewiadomej. Zupełnie jak on.
Prawy kącik ust uniósł się w geście dramatycznej, ironicznej imitacji uśmiechu.
Zatrzymał się.
    W oddali majaczyła niewielka wioska. Nie wiedział, czy cieszy się na widok zamieszkanego terenu, czy bardziej się go obawia. A może... to tylko oszalała z samotności wyobraźnia? Może to, co widzi, to tylko ogromne marzenie? Może tam nic nie ma?
Zamknął oczy i nabrał powietrza w płuca.
Na tym świecie nie było miejsca dla szaleńców takich, jak on.
     Drżącymi rękami sięgnął po swój ukochany miecz.
- Dlaczego jesteś cały we krwi?
     Cichy, kojący głos dotarł do jego uszu. Powoli odwrócił się w jego stronę. Przy wysokim drzewie stała drobna dziewczyna. Długie, jasnoniebieskie włosy tańczyły na wietrze wokół jej twarzyczki. Kontrastowały z niemalże białą cerą i odznaczającymi się, granatowymi oczami. Niedbale zawiązane kimono zsuwało się z kościstych ramion, odsłaniając kawałek gładkiej, mlecznej skóry.
Spojrzał na nią i otworzył usta, by odpowiedzieć, ale nie mógł wydobyć z siebie głosu.
- Chodź – powiedziała łagodnie – Uczynię cię czystym na nowo.
    Wyciągnęła ku niemu dłoń.
    A on, w przypływie niezrozumiałej rozpaczy, chwycił ją z całych sił.

   Pozwolił, by ostrożnie oczyszczała jego rany; wilgotnym ręcznikiem zmywała brud z twarzy i szyi. Okryła go czystym prześcieradłem i czesała zniszczone kosmyki blond włosów. Bez słowa, w zupełnym milczeniu ofiarowała mu wszystko, co mogła, byle uratować jego życie. Nigdy nie dostąpił tak wiele czułości, jak od przypadkowej, nieznanej dziewczyny.
- Jak masz na imię? – zapytała, głaszcząc go po głowie, gdy położył się na niewielkim łóżku.   Momentami miewała wrażenie, że zajmuje się zamkniętym w sobie, autystycznym dzieckiem, a nie dorosłym mężczyzną. Długo czekała na odpowiedź, aż straciła wiarę, że kiedykolwiek ją otrzyma.
- ...dish – wyszeptał niemal niesłyszalnie, ale za chwilę powtórzył, jakby chciał przekonać samego siebie – Cavendish.
Słaby uśmiech rozjaśnił oblicze błękitnowłosej.
- A ty?
Nie spodziewała się tego pytania. Westchnęła cicho.
- Nie wiem. Straciłam pamięć – powiedziała spokojnie, nie przestając go głaskać – Nadaj mi jakieś imię.
Znów zapanowała nużąca cisza.
- Yori.
Przymknęła zmęczone oczy i pochyliła się nad nim.
- Dziękuję – jej głos stał się nieco radośniejszy – Śpij spokojnie, Cav.

     Kiedy otworzył oczy, otaczała go jasność słonecznego poranka. Poruszył się ostrożnie, zdjęty przerażeniem. Niewiele pamiętał, ale sama świadomość tego, że zasnął, doprowadzała go do histerii. Co zrobił, gdy alter ego przejęło kontrolę nad jego ciałem?
Kiedy odwrócił głowę, wydał z siebie zduszony okrzyk.
    Tuż przy nim siedziała uśmiechnięta dziewczyna. Ledwie powstrzymywała się przed zaśnięciem, pocierała zaspane oczy i ciepłymi rączkami ogrzewała jego dłoń.
     Dotyk. Rozgrzewający, czuły, pozbawiony strachu. Nie wiedział, czy była szalona czy nieświadoma, jak wiele ryzykowała. Ale jednego mógł być pewny.

    Nigdy nie zdołałby opisać spokoju, jaki wtedy ogarnął jego umęczoną duszę. 
____________________________________________________
Och, it's been a while. Ten jednopart to efekty oglądania Kamisama Hajimemashita i zachwycania się głosem Akiry Ishidy. Mogłabym go słuchać godzinami.
Do następnego! <czyli jeszcze dzisiaj>

sobota, 18 czerwca 2016

Zgubiona w morzu

    Morze dawało.
    Morze zabierało.
    Wpatrując się w jego bezkresną otchłań,zdawała się z tym wreszcie godzić. Spędzała tak niemal każdą bezsenną noc, uciekała z ciepłego domu, by niewidzącym wzrokiem wodzić po linii horyzontu.
Czekała.
Panie Listonoszu, czy masz dla mnie list?
Panie Listonoszu, czy masz dla mnie list?
List dla mnie
Od mojej prawdziwej miłości
Zgubionej na morzu
Zgubionej na morzu?
Czy tylko jej się zdawało, czy na skraju, gdzieś hen, daleko dostrzegła światło? Zielone światło nadziei..
Z tego miejsca nie było nawet widać brzegu, gdzie znajdowała się tamta przystań.
    Pełne goryczy, ciężkie łzy spadły na mokrą od deszczu ziemię. Wolała ich nie ocierać. Pozwoliła porywistemu, północnemu wiatrowi, by je brutalnie osuszył, by przeszył ją na wskroś. Chociaż tego nie chciała.
    Będąc szczerą, nie chciała tego wszystkiego. Tego, co było i miało być. Nie chciała, wołając rozpaczliwie do chmurnego nieba, żadnego wspomnienia związanego  z nim. Nie chciała ich, tak kruchych, podatnych na każdy podmuch powietrza. Zbyt słabych, by przetrwać. Nie chciała nawet ostatniego promyka słońca, jaki posiadała.
Nie chciała nic.
Chciała mieć wszystko.
Tylko w nim. Tylko przy nim.
I nic więcej. Tak mało, a tak wiele. Tak prosto, a tak niewykonalnie.
    Ale zamiast tego, miała swój dom niedaleko klifu, pracę w niewielkim barze i najsłodszą kruszynkę, która wciąż patrzyła na świat pełnymi niezrozumienia oczami.
   I jego... Gdzieś, na odległych oceanach, o których tylko śniła. Skazana z góry na porażkę. Dlaczego pokochała go tak bardzo, skoro pojawił się tylko jak cień?
Świat szedł do przodu, ona została w tyle. Znowu spędzała swoje życie na czekaniu. Tak, jak wcześniej.
    I tylko chwilami, wdychała to powietrze z lubością. Tylko momentami w zmęczonych, ciemnych oczach odbijało się światło przystani. Miejsca początku.
Może złudne i zgubne. Ale wciąż prawdziwe.

Zielone światło nadziei.

_____________________________________________
Jakiś pomysł, kto i co? ^^

środa, 8 czerwca 2016

Chłód

Statek, którym G-5 wydostało się z tamtej przeklętej, spetryfikowanej wyspy, rozbrzmiewał śmiechem i głośnymi rozmowami tak jak wcześniej, zanim zawitali do opustoszałej krainy.  Udało im się zorganizować mały bankiet na cześć pani pułkowniczki i viceadmirała Smokera. Nareszcie mogli odetchnąć z ulgą. Ranni, ale bezpieczni, zmierzali ku swojej bazie, by tam wracać do pełni sił.
Tashigi obserwowała ich wszystkich z błogim uśmiechem na ustach. W ciągu tak krótkiego czasu przeszli przez prawdziwe piekło; Nowy Świat wymagał więcej, niż się spodziewali . Nie raz otrzymali chłodny pocałunek śmierci, ale silni duchem, nie dali się zniszczyć.
Ona też dostała ogromną lekcję pokory. Zasmakowała porażającej, obezwładniającej bezsilności. Wciąż miała dużo do nauczenia.
Zacisnęła mocniej palce na kubki z ciepłym napojem. Smoker ucierpiał najbardziej z nich wszystkich i to jemu należał się dłuższy odpoczynek, ale z jego charakterem było to niemożliwe. Nie minęła nawet doba, gdy on opuścił swoją kajutę, by nadzorować zachowanie marynarzy. Grymas cierpienia co chwilę pojawiał się na jego obliczu, ale uparcie twierdził, że da radę.
 Nie umiała ich ochronić. To godziło w nią najmocniej. Samo wspomnienie ostatnich wydarzeń było jak ostry sztylet powoli wbijany w pierś. Krzywdził o wiele mocniej niż jeden pewny ruch. Zachłysnęła się świeżym powietrzem, ale to nie pomogło jej w walce z ogarniającą ją niemocą. Zrobiła gwałtownie krok do tyłu i z trudem złapała równowagę. Chwyciła się barierki. Jej dziwne zachowanie szybko ściągnęło uwagę znajdujących się w pobliżu żołnierzy. Zwrócili się do niej z uprzejmym pytaniem, czy wszystko w porządku, ale nie odpowiedziała. Z jej drżącej dłoni wypadł kubek i roztrzaskał się z głuchym hukiem o deski pokładu. Osunęła się niemal bezszelestnie na podłogę, tak jakby nie chciała narobić hałasu swym upadkiem. Przez moment panowała cisza, by chwilę później część nieokrzesańców rzuciła się ślicznej pani kapitan na ratunek, zwracając przy tym uwagę viceadmirała.
Zanieśli ją do pomieszczenia, które tymczasowo zastępowało jej kajutę. Otulona ciepłym kocem, z wyraźnym grymasem bólu na pobladłej twarzyczce nieustannie trzęsła się jakby w gorączce. Medyk pochylił się nad nią i mimo badań nie był w stanie stwierdzić, co takiego jej dolega.  Krztusiła się własnym oddechem; gorące łzy spływały po jej policzkach i spadały na poduszkę. Zimne okłady nie pomagały w zbiciu gorączki. Im więcej czasu mijało, a jej stan się nie poprawiał, tym większe pandemonium panowało na okręcie.
Zaniepokojony tym niemałym poruszeniem Smoker wyszedł na pokład. Mimo prób rozpoczęcia rozmowy z mężczyznami, nie uzyskał żadnej odpowiedzi, więc sam udał się o źródła owego zamieszania.
- Pani pułkowniczko...
- Tashigi-chan!
- To straszne, może zaraziła się czymś w laboratorium?
- CISZA~~!
Gwar przestraszonych żołnierzy umilkł natychmiast. Viceadmirał wkroczył do pomieszczenia i stanął blisko łóżka, na którym leżała jego podwładna.
- Czy ktoś kompetenty może mi wyjaśnić, co tu się, u licha, dzieje?
- Smo-san, Tashigi nagle zapadła na jakąś tajemniczą chorobę. Wszystko było dobrze, gdy nagle zemdlała i od tamtej pory straszliwie cierpi – powiedział cicho lekarz.
Wtedy dowódce przeniósł wzrok na dziewczynę. Gdy dotknął dłonią jej rozpalonego czoła, przez jej twarz przebiegł bliżej nieokreślony grymas. Na kilka chwil uspokoiła się, ale zaraz potem na nowo zaczęła drżeć.
- Nie macie pojęcia, co to może być?
 Mężczyzna bezradnie rozłożył ręce. Smoker przetarł twarz dłońmi i skierował się do wyjścia.
- Informujcie mnie o jakichkolwiek zmianach.
Posłusznie pokiwali głowami i odprowadzili wzrokiem viceadmirała. Zaraz potem ich uwagę skradła ciemnowłosa.
Zanim jeszcze Biały Łowca oddalił się od kajuty, jeden ze starszych marynarzy zbliżył się do Tashigi.
- To śmiertelna choroba – oznajmił beznamiętnie – Kobiety służące Absolutnej Sprawiedliwości są na nią szczególnie naruszone – kontynuował, obserwując reakcje innych. Nawet Smoker cofnął się i ponownie wszedł do środka.
Żołnierze podnieśli przeraźliwy krzyk i lament. Wołali do niebios, by to oni zmagali się z tym schorzeniem, a nie pani pułkownik. Przysięgali, że znajdą najlepsze medykamenty, które z pewnością ją uleczą, gdy mężczyzna ponownie zabrał głos:

- Nie potrzebuje leków, by wrócić do zdrowia – zapewnił, uśmiechając się i spojrzał na nią – Na Wschodnim Morzu ludzie powiadają również, że miłość bywa ślepa...
________________________________________________________________
Dawno mnie nie było. Przepraszam. Kryzys związany z One Piece uważam za pokonany i mam  nadzieję, że od tej pory opowiadania będą pojawiać się częściej. 
Szczególnie z Acem.
Trzymajcie się!

czwartek, 17 marca 2016

Kara za grzech

     Spalił się.
     Miłość, która zawładnęła jego sercem, wzniosła go pod niebiosa i obróciła w popiół. Miłość, która nigdy nie powinna się pojawić. Całkowicie zakazana miłość, której nie potrafił poskromić.
     Nie wiedział, kiedy to się stało. Przecież na początku go nienawidził. Traktował go jak bezużytecznego intruza, zło konieczne, które musiał tolerować. Na samym początku nie żałowałby jego śmierci ani trochę, która – w dużej mierze z jego winy – mogłaby być poważnym kandydatem na zdobycie nagrody Darwina. Jednakże z czasem do tych morderczych zapędów dołączyły wyrzuty sumienia. Już nie umiałby zostawić go w potrzebie, szczególnie po stracie ukochanego, lepszego braciszka. Zdecydował się go chronić. Choć nigdy nie chciał okazywać mu zbyt wielu ciepłych uczuć, to nocami, kiedy ciemność, jego serdeczna przyjaciółka okrywała ich swymi aksamitnymi ramionami, a Morfeusz kołysał Luffy’ego do snu, z przyjemnością obserwował, jak spokojnie unosi się i opada klatka piersiowa czarnowłosego chłopaczka. Pilnował, by spokojnie zasypiał i by nic nie przerywało jego odpoczynku. Wtedy on sam odnajdywał w sobie spokój.
     Dorastali.
     Z płaczliwego, słabego dziecka jego brat stawał się bystrym, silnym młodzieńcem, który wreszcie nauczył się robić pożytek ze swoich gumowych właściwości. Zmieniał się psychicznie i fizycznie; z czasem zauważył, że już w wieku czternastu lat był całkiem przystojny.
    Kiedy mimochodem podzielił się tą uwagą z Makino, jej spojrzenie dało mu do zrozumienia, że zachował się niestosownie. Pierwszy raz.
    Ganił się za takie myśli. Nie wiedział, co w tym złego, ale dla własnego bezpieczeństwa przyjął, że nie powinien już nic takiego mówić.
    Ale to powracało. Na początku nawet nie zwracał na to uwagi,  jednak to tylko przybierało na sile. Im mniej czasu pozostawało do jego wyruszenia an morze, tym bardziej desperacko pragnął uwagi Luffy’ego.
    Uczucie to zaczęło wypalać go od środka, gdy nie mógł być wystarczająco blisko niego. Z biegiem dni przestał czuć tęsknotę za obecnością brata.
   Pożądał go całego.
   Ta myśl wzbudzała w nim jednocześnie obrzydzenie i ciepłą falę, która przelewała się po jego ciele. Nie mógłby jednak zniszczyć całej jego słodkiej niewinności. Dlatego tylko tulił go nocami, by czuć jego ciepło i by móc muskać ustami czoło, tak delikatnie, by tylko go nie zbudzić.
Wiedział, że wystarczyłoby jedno nieprzewidziane zachowanie Luffy’ego i nie potrafiłby ręczyć za swoje czyny.
    Dlatego tak bardzo nienawidził siebie, a kochał jego.
    Nawet po opuszczeniu domu i wypłynięciu na morze nie zdołał uwolnić się od tamtej niewłaściwej miłości. Prześladowała go i jak cień kroczyła za nim, nie pozwalając wyleczyć się z zauroczenia. Wręcz nabierała na sile i czyniła w nim istne spustoszenie.
   Huragan, który uspokoić mógłby wyłącznie jego braciszek.
   Podczas zimnych alabastańskich nocy, gdy znów patrzył, jak śpi, zrozumiał, że to nie zaprowadzi ich w dobrym kierunku. Wiedział, że popełnia grzech.
   Zgrzeszył.

   A karą za grzech była śmierć.
_____________________________________________________________
AceLu, jeden z moich ulubionych pairingów. Enjoy!