sobota, 18 czerwca 2016

Zgubiona w morzu

    Morze dawało.
    Morze zabierało.
    Wpatrując się w jego bezkresną otchłań,zdawała się z tym wreszcie godzić. Spędzała tak niemal każdą bezsenną noc, uciekała z ciepłego domu, by niewidzącym wzrokiem wodzić po linii horyzontu.
Czekała.
Panie Listonoszu, czy masz dla mnie list?
Panie Listonoszu, czy masz dla mnie list?
List dla mnie
Od mojej prawdziwej miłości
Zgubionej na morzu
Zgubionej na morzu?
Czy tylko jej się zdawało, czy na skraju, gdzieś hen, daleko dostrzegła światło? Zielone światło nadziei..
Z tego miejsca nie było nawet widać brzegu, gdzie znajdowała się tamta przystań.
    Pełne goryczy, ciężkie łzy spadły na mokrą od deszczu ziemię. Wolała ich nie ocierać. Pozwoliła porywistemu, północnemu wiatrowi, by je brutalnie osuszył, by przeszył ją na wskroś. Chociaż tego nie chciała.
    Będąc szczerą, nie chciała tego wszystkiego. Tego, co było i miało być. Nie chciała, wołając rozpaczliwie do chmurnego nieba, żadnego wspomnienia związanego  z nim. Nie chciała ich, tak kruchych, podatnych na każdy podmuch powietrza. Zbyt słabych, by przetrwać. Nie chciała nawet ostatniego promyka słońca, jaki posiadała.
Nie chciała nic.
Chciała mieć wszystko.
Tylko w nim. Tylko przy nim.
I nic więcej. Tak mało, a tak wiele. Tak prosto, a tak niewykonalnie.
    Ale zamiast tego, miała swój dom niedaleko klifu, pracę w niewielkim barze i najsłodszą kruszynkę, która wciąż patrzyła na świat pełnymi niezrozumienia oczami.
   I jego... Gdzieś, na odległych oceanach, o których tylko śniła. Skazana z góry na porażkę. Dlaczego pokochała go tak bardzo, skoro pojawił się tylko jak cień?
Świat szedł do przodu, ona została w tyle. Znowu spędzała swoje życie na czekaniu. Tak, jak wcześniej.
    I tylko chwilami, wdychała to powietrze z lubością. Tylko momentami w zmęczonych, ciemnych oczach odbijało się światło przystani. Miejsca początku.
Może złudne i zgubne. Ale wciąż prawdziwe.

Zielone światło nadziei.

_____________________________________________
Jakiś pomysł, kto i co? ^^

środa, 8 czerwca 2016

Chłód

Statek, którym G-5 wydostało się z tamtej przeklętej, spetryfikowanej wyspy, rozbrzmiewał śmiechem i głośnymi rozmowami tak jak wcześniej, zanim zawitali do opustoszałej krainy.  Udało im się zorganizować mały bankiet na cześć pani pułkowniczki i viceadmirała Smokera. Nareszcie mogli odetchnąć z ulgą. Ranni, ale bezpieczni, zmierzali ku swojej bazie, by tam wracać do pełni sił.
Tashigi obserwowała ich wszystkich z błogim uśmiechem na ustach. W ciągu tak krótkiego czasu przeszli przez prawdziwe piekło; Nowy Świat wymagał więcej, niż się spodziewali . Nie raz otrzymali chłodny pocałunek śmierci, ale silni duchem, nie dali się zniszczyć.
Ona też dostała ogromną lekcję pokory. Zasmakowała porażającej, obezwładniającej bezsilności. Wciąż miała dużo do nauczenia.
Zacisnęła mocniej palce na kubki z ciepłym napojem. Smoker ucierpiał najbardziej z nich wszystkich i to jemu należał się dłuższy odpoczynek, ale z jego charakterem było to niemożliwe. Nie minęła nawet doba, gdy on opuścił swoją kajutę, by nadzorować zachowanie marynarzy. Grymas cierpienia co chwilę pojawiał się na jego obliczu, ale uparcie twierdził, że da radę.
 Nie umiała ich ochronić. To godziło w nią najmocniej. Samo wspomnienie ostatnich wydarzeń było jak ostry sztylet powoli wbijany w pierś. Krzywdził o wiele mocniej niż jeden pewny ruch. Zachłysnęła się świeżym powietrzem, ale to nie pomogło jej w walce z ogarniającą ją niemocą. Zrobiła gwałtownie krok do tyłu i z trudem złapała równowagę. Chwyciła się barierki. Jej dziwne zachowanie szybko ściągnęło uwagę znajdujących się w pobliżu żołnierzy. Zwrócili się do niej z uprzejmym pytaniem, czy wszystko w porządku, ale nie odpowiedziała. Z jej drżącej dłoni wypadł kubek i roztrzaskał się z głuchym hukiem o deski pokładu. Osunęła się niemal bezszelestnie na podłogę, tak jakby nie chciała narobić hałasu swym upadkiem. Przez moment panowała cisza, by chwilę później część nieokrzesańców rzuciła się ślicznej pani kapitan na ratunek, zwracając przy tym uwagę viceadmirała.
Zanieśli ją do pomieszczenia, które tymczasowo zastępowało jej kajutę. Otulona ciepłym kocem, z wyraźnym grymasem bólu na pobladłej twarzyczce nieustannie trzęsła się jakby w gorączce. Medyk pochylił się nad nią i mimo badań nie był w stanie stwierdzić, co takiego jej dolega.  Krztusiła się własnym oddechem; gorące łzy spływały po jej policzkach i spadały na poduszkę. Zimne okłady nie pomagały w zbiciu gorączki. Im więcej czasu mijało, a jej stan się nie poprawiał, tym większe pandemonium panowało na okręcie.
Zaniepokojony tym niemałym poruszeniem Smoker wyszedł na pokład. Mimo prób rozpoczęcia rozmowy z mężczyznami, nie uzyskał żadnej odpowiedzi, więc sam udał się o źródła owego zamieszania.
- Pani pułkowniczko...
- Tashigi-chan!
- To straszne, może zaraziła się czymś w laboratorium?
- CISZA~~!
Gwar przestraszonych żołnierzy umilkł natychmiast. Viceadmirał wkroczył do pomieszczenia i stanął blisko łóżka, na którym leżała jego podwładna.
- Czy ktoś kompetenty może mi wyjaśnić, co tu się, u licha, dzieje?
- Smo-san, Tashigi nagle zapadła na jakąś tajemniczą chorobę. Wszystko było dobrze, gdy nagle zemdlała i od tamtej pory straszliwie cierpi – powiedział cicho lekarz.
Wtedy dowódce przeniósł wzrok na dziewczynę. Gdy dotknął dłonią jej rozpalonego czoła, przez jej twarz przebiegł bliżej nieokreślony grymas. Na kilka chwil uspokoiła się, ale zaraz potem na nowo zaczęła drżeć.
- Nie macie pojęcia, co to może być?
 Mężczyzna bezradnie rozłożył ręce. Smoker przetarł twarz dłońmi i skierował się do wyjścia.
- Informujcie mnie o jakichkolwiek zmianach.
Posłusznie pokiwali głowami i odprowadzili wzrokiem viceadmirała. Zaraz potem ich uwagę skradła ciemnowłosa.
Zanim jeszcze Biały Łowca oddalił się od kajuty, jeden ze starszych marynarzy zbliżył się do Tashigi.
- To śmiertelna choroba – oznajmił beznamiętnie – Kobiety służące Absolutnej Sprawiedliwości są na nią szczególnie naruszone – kontynuował, obserwując reakcje innych. Nawet Smoker cofnął się i ponownie wszedł do środka.
Żołnierze podnieśli przeraźliwy krzyk i lament. Wołali do niebios, by to oni zmagali się z tym schorzeniem, a nie pani pułkownik. Przysięgali, że znajdą najlepsze medykamenty, które z pewnością ją uleczą, gdy mężczyzna ponownie zabrał głos:

- Nie potrzebuje leków, by wrócić do zdrowia – zapewnił, uśmiechając się i spojrzał na nią – Na Wschodnim Morzu ludzie powiadają również, że miłość bywa ślepa...
________________________________________________________________
Dawno mnie nie było. Przepraszam. Kryzys związany z One Piece uważam za pokonany i mam  nadzieję, że od tej pory opowiadania będą pojawiać się częściej. 
Szczególnie z Acem.
Trzymajcie się!