Statek, którym G-5
wydostało się z tamtej przeklętej, spetryfikowanej wyspy, rozbrzmiewał śmiechem
i głośnymi rozmowami tak jak wcześniej, zanim zawitali do opustoszałej
krainy. Udało im się zorganizować mały
bankiet na cześć pani pułkowniczki i viceadmirała Smokera. Nareszcie mogli
odetchnąć z ulgą. Ranni, ale bezpieczni, zmierzali ku swojej bazie, by tam
wracać do pełni sił.
Tashigi obserwowała ich
wszystkich z błogim uśmiechem na ustach. W ciągu tak krótkiego czasu przeszli
przez prawdziwe piekło; Nowy Świat wymagał więcej, niż się spodziewali . Nie
raz otrzymali chłodny pocałunek śmierci, ale silni duchem, nie dali się
zniszczyć.
Ona też dostała ogromną
lekcję pokory. Zasmakowała porażającej, obezwładniającej bezsilności. Wciąż
miała dużo do nauczenia.
Zacisnęła mocniej palce
na kubki z ciepłym napojem. Smoker ucierpiał najbardziej z nich wszystkich i to
jemu należał się dłuższy odpoczynek, ale z jego charakterem było to niemożliwe.
Nie minęła nawet doba, gdy on opuścił swoją kajutę, by nadzorować zachowanie
marynarzy. Grymas cierpienia co chwilę pojawiał się na jego obliczu, ale
uparcie twierdził, że da radę.
Nie umiała ich ochronić. To godziło w nią
najmocniej. Samo wspomnienie ostatnich wydarzeń było jak ostry sztylet powoli
wbijany w pierś. Krzywdził o wiele mocniej niż jeden pewny ruch. Zachłysnęła się świeżym powietrzem, ale to nie pomogło jej w walce z ogarniającą ją
niemocą. Zrobiła gwałtownie krok do tyłu i z trudem złapała równowagę. Chwyciła
się barierki. Jej dziwne zachowanie szybko ściągnęło uwagę znajdujących się w
pobliżu żołnierzy. Zwrócili się do niej z uprzejmym pytaniem, czy wszystko w
porządku, ale nie odpowiedziała. Z jej drżącej dłoni wypadł kubek i roztrzaskał
się z głuchym hukiem o deski pokładu. Osunęła się niemal bezszelestnie na
podłogę, tak jakby nie chciała narobić hałasu swym upadkiem. Przez moment
panowała cisza, by chwilę później część nieokrzesańców rzuciła się ślicznej
pani kapitan na ratunek, zwracając przy tym uwagę viceadmirała.
Zanieśli ją do
pomieszczenia, które tymczasowo zastępowało jej kajutę. Otulona ciepłym kocem,
z wyraźnym grymasem bólu na pobladłej twarzyczce nieustannie trzęsła się jakby
w gorączce. Medyk pochylił się nad nią i mimo badań nie był w stanie
stwierdzić, co takiego jej dolega.
Krztusiła się własnym oddechem; gorące łzy spływały po jej policzkach i
spadały na poduszkę. Zimne okłady nie pomagały w zbiciu gorączki. Im więcej czasu mijało, a jej stan się nie poprawiał, tym większe pandemonium panowało na
okręcie.
Zaniepokojony tym
niemałym poruszeniem Smoker wyszedł na pokład. Mimo prób rozpoczęcia rozmowy z
mężczyznami, nie uzyskał żadnej odpowiedzi, więc sam udał się o źródła owego
zamieszania.
- Pani pułkowniczko...
- Tashigi-chan!
- To straszne, może
zaraziła się czymś w laboratorium?
- CISZA~~!
Gwar przestraszonych
żołnierzy umilkł natychmiast. Viceadmirał wkroczył do pomieszczenia i stanął
blisko łóżka, na którym leżała jego podwładna.
- Czy ktoś kompetenty
może mi wyjaśnić, co tu się, u licha, dzieje?
- Smo-san, Tashigi nagle
zapadła na jakąś tajemniczą chorobę. Wszystko było dobrze, gdy nagle zemdlała i
od tamtej pory straszliwie cierpi – powiedział cicho lekarz.
Wtedy dowódce przeniósł
wzrok na dziewczynę. Gdy dotknął dłonią jej rozpalonego czoła, przez jej twarz
przebiegł bliżej nieokreślony grymas. Na kilka chwil uspokoiła się, ale zaraz
potem na nowo zaczęła drżeć.
- Nie macie pojęcia, co
to może być?
Mężczyzna bezradnie rozłożył ręce. Smoker
przetarł twarz dłońmi i skierował się do wyjścia.
- Informujcie mnie o jakichkolwiek
zmianach.
Posłusznie pokiwali
głowami i odprowadzili wzrokiem viceadmirała. Zaraz potem ich uwagę skradła
ciemnowłosa.
Zanim jeszcze Biały
Łowca oddalił się od kajuty, jeden ze starszych marynarzy zbliżył się do
Tashigi.
- To śmiertelna choroba
– oznajmił beznamiętnie – Kobiety służące Absolutnej Sprawiedliwości są na nią
szczególnie naruszone – kontynuował, obserwując reakcje innych. Nawet Smoker
cofnął się i ponownie wszedł do środka.
Żołnierze podnieśli
przeraźliwy krzyk i lament. Wołali do niebios, by to oni zmagali się z tym
schorzeniem, a nie pani pułkownik. Przysięgali, że znajdą najlepsze
medykamenty, które z pewnością ją uleczą, gdy mężczyzna ponownie zabrał głos:
- Nie potrzebuje leków,
by wrócić do zdrowia – zapewnił, uśmiechając się i spojrzał na nią – Na Wschodnim
Morzu ludzie powiadają również, że miłość bywa ślepa...
________________________________________________________________
Dawno mnie nie było. Przepraszam. Kryzys związany z One Piece uważam za pokonany i mam nadzieję, że od tej pory opowiadania będą pojawiać się częściej.
Szczególnie z Acem.
Trzymajcie się!