- Cavendish.
Został brutalnie wyrwany z niespokojnego snu. Zamrugał
oczami kilkukrotnie, usiłując przyzwyczaić się do ostrego światła słońca, które
zalało swoim blaskiem cały zaniedbany pokój. Próbował udawać, że nadal śpi; nie
miał nawet najmniejszej ochoty na rozmowę z kimkolwiek. Zdradziło go
niepohamowane drżenie, spowodowane zimnym powietrzem, które wpadało przez
szpary w oknach... a także sposób, w jaki wypowiadał jego imię. Skarcił się w
duchu za tak absurdalne myśli. Skulił się, chcąc zachować resztki ciepła. Jednak
gość nie był ani trochę zniechęcony zachowaniem blondyna. Stał w drzwiach,
nonszalancko oparty o framugę i wpatrywał się się w zwiniętego w kłębek
przyjaciela, formalnie wroga, jego największą słabość.
Najsłodszą słabość.
- Zamarzniesz.
W odpowiedzi spotkał się z pełnym lekceważenia prychnięciem.
- Jeden psychopata na świecie mniej.
Podszedł do niego powoli. Kroki, choć stawiane lekko,
zdawały odbijać się echem od ścian. Sięgnął po grubszy koc i okrył nim
szermierza, z całego serca i silnej woli próbując nie pogładzić go po policzku.
- Jesteś głupi i niebezpieczny – westchnął zielonowłosy.
Usiadł na brudnej podłodze obok chłopaka.
Mógłby robić teraz tysiące innych rzeczy, zaczynając kolejny
rok w swoim życiu właśnie od nich. Ale zamiast tego, zwlekł się z łóżka i
przyszedł Cavendisha, kierowany kłującym, dziwnym uczuciem. Spodziewał się
zastać go w takim stanie.
- Wypadałoby porządnie zacząć ten Nowy Rok – powiedział
cicho. Blondyn przez chwilę leżał bez ruchu, po czym gwałtownie podniósł się i
popatrzył na niego szeroko otwartymi oczami.
- C-co masz na myśli.. mówiąc ‘porządnie’...? – zająknął
się, co wywołało śmiech u drugiego mężczyzny. Kanibal zmrużył oczy.
- A co ty myślisz, pytając mnie o to? – zapytał, uśmiechając
się chytrze. Cavendish otworzył usta, by coś powiedzieć, święcie oburzony;
jednak po chwili spuścił głowę i spłonął rumieńcem, który wyraźnie odznaczał
się na jego bladej twarzy. Tak łatwo dał się przyłapać! I skąd w ogóle takie
myśli? Niedorzeczność...
Nie miał odwagi podnieść wzroku na towarzysza. Wyraźny
rumieniec był jak hańba, widoczny dowód jego zbłąkanych myśli. Przygryzł wargę
i wlepił wzrok w podłogę. Wyglądał niczym mała, obrażona dziewczynka. Barto
parsknął śmiechem.
- Głodnemu chleb na myśli – stwierdził z wyraźnym
rozbawieniem w głosie. Szermierz zacisnął usta w wąską kreskę.
- A głodny głodnemu wypomni.
- Co nie zmienia faktu, że ty pomyślałeś o tym pierwszy.
Pogrążał się coraz bardziej. Z każdym słowem pozwalał sobie
na coraz słodszy upadek. Czuł, że właśnie pęka pewna bariera, która bezpiecznie
oddzielała ich od siebie. Pewien rodzaj chłodu, który dotychczas łagodził
wszystkie niestosowne zapędy i marzenia.
Słyszał, jak jego przyjaciel się zbliża; przymknął na moment
oczy.
- Cavendish – przeszedł go dreszcz, gdy po raz kolejny
wypowiedział jego imię. Poczuł, jak delikatnie unosi jego podbródek do góry i
zmuszony był otworzyć oczy. Bał się, że przepadnie, że ta iluzoryczna granica,
która trzymała ich na dystans zostanie złamana.
Barto uśmiechnął się łagodnie. Nie mówił nic.
Milczeli. Słuchali
tylko swoich świszczących oddechów i przyspieszonych bić serc.
- Słodko wyglądasz, kiedy się rumienisz.
Cały jego wysiłek poszedł na marne. Prychnął w furią,
odwracając od niego głową. Ciepła dłoń zielonowłosego musnęła cavendishowe ramię;
obaj zadrżeli.
Pogrążeni we własnych myślach nie zauważyli, jak blisko
siebie są. Jak jeszcze nigdy. Na wyciągnięcie ręki.
- Cavendish?
Znowu.
We wściekłości zacisnął swoje smukłe palce na grubym
materiale jego płaszcza.
- Mam powtórzyć jeszcze raz, czy zrobisz wreszcie to, o czym
myślisz już tyle czasu?
Blondyn odsunął się gwałtownie, aż poczuł chłód ściany. W
głowie odbijały się echem słowa Kanibala. Podniósł się i zdawało się, że zaraz
zacznie tupać nogą. Zupełnie bezradny wobec nawałnicy uczuć, która właśnie
siała spustoszenie w jego sercu.
Czy to już czas, by puścić się ostatniej deski ratunku i
pozwolić, by pochłonął go ten huragan?
Nie mógł.
Nie powinien.
Nie miał prawa.
Zbliżył twarz do twarzy Barto, ale w ostatniej chwili
zamiast pocałować go w usta, złożył pocałunek na jego czole. Ból rozszarpywał
mu duszę, już nie chciał powstrzymywać perlących się w kącikach oczu łez.
Upadł. Ten lodowaty Cavendish, którego wizerunek starał się
zachować, roztrzaskał się z głuchym dźwiękiem.
- Nie bolało, prawda? _ ciepły oddech zielonowłosego drażnił
jego alabastrową skórę.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo – wyszeptał, przymykając
oczy.
_____________________________________________
Jeeej, to jeszcze z tamtego roku. Wracają wspomnienia z moich shounen ai'owych początków x'D