niedziela, 21 sierpnia 2016

Noworoczny poranek

- Cavendish.
    Został brutalnie wyrwany z niespokojnego snu. Zamrugał oczami kilkukrotnie, usiłując przyzwyczaić się do ostrego światła słońca, które zalało swoim blaskiem cały zaniedbany pokój. Próbował udawać, że nadal śpi; nie miał nawet najmniejszej ochoty na rozmowę z kimkolwiek. Zdradziło go niepohamowane drżenie, spowodowane zimnym powietrzem, które wpadało przez szpary w oknach... a także sposób, w jaki wypowiadał jego imię. Skarcił się w duchu za tak absurdalne myśli. Skulił się, chcąc zachować resztki ciepła. Jednak gość nie był ani trochę zniechęcony zachowaniem blondyna. Stał w drzwiach, nonszalancko oparty o framugę i wpatrywał się się w zwiniętego w kłębek przyjaciela, formalnie wroga, jego największą słabość.
Najsłodszą słabość.
- Zamarzniesz.
W odpowiedzi spotkał się z pełnym lekceważenia prychnięciem.
- Jeden psychopata na świecie mniej.
     Podszedł do niego powoli. Kroki, choć stawiane lekko, zdawały odbijać się echem od ścian. Sięgnął po grubszy koc i okrył nim szermierza, z całego serca i silnej woli próbując nie pogładzić go po policzku.
- Jesteś głupi i niebezpieczny – westchnął zielonowłosy. Usiadł na brudnej podłodze obok chłopaka.
    Mógłby robić teraz tysiące innych rzeczy, zaczynając kolejny rok w swoim życiu właśnie od nich. Ale zamiast tego, zwlekł się z łóżka i przyszedł Cavendisha, kierowany kłującym, dziwnym uczuciem. Spodziewał się zastać go w takim stanie.
- Wypadałoby porządnie zacząć ten Nowy Rok – powiedział cicho. Blondyn przez chwilę leżał bez ruchu, po czym gwałtownie podniósł się i popatrzył na niego szeroko otwartymi oczami.
- C-co masz na myśli.. mówiąc ‘porządnie’...? – zająknął się, co wywołało śmiech u drugiego mężczyzny. Kanibal zmrużył oczy.
- A co ty myślisz, pytając mnie o to? – zapytał, uśmiechając się chytrze. Cavendish otworzył usta, by coś powiedzieć, święcie oburzony; jednak po chwili spuścił głowę i spłonął rumieńcem, który wyraźnie odznaczał się na jego bladej twarzy. Tak łatwo dał się przyłapać! I skąd w ogóle takie myśli? Niedorzeczność...
   Nie miał odwagi podnieść wzroku na towarzysza. Wyraźny rumieniec był jak hańba, widoczny dowód jego zbłąkanych myśli. Przygryzł wargę i wlepił wzrok w podłogę. Wyglądał niczym mała, obrażona dziewczynka. Barto parsknął śmiechem.
- Głodnemu chleb na myśli – stwierdził z wyraźnym rozbawieniem w głosie. Szermierz zacisnął usta w wąską kreskę.
- A głodny głodnemu wypomni.
- Co nie zmienia faktu, że ty pomyślałeś o tym pierwszy.
    Pogrążał się coraz bardziej. Z każdym słowem pozwalał sobie na coraz słodszy upadek. Czuł, że właśnie pęka pewna bariera, która bezpiecznie oddzielała ich od siebie. Pewien rodzaj chłodu, który dotychczas łagodził wszystkie niestosowne zapędy i marzenia.
Słyszał, jak jego przyjaciel się zbliża; przymknął na moment oczy.
- Cavendish – przeszedł go dreszcz, gdy po raz kolejny wypowiedział jego imię. Poczuł, jak delikatnie unosi jego podbródek do góry i zmuszony był otworzyć oczy. Bał się, że przepadnie, że ta iluzoryczna granica, która trzymała ich na dystans zostanie złamana.
Barto uśmiechnął się łagodnie. Nie mówił nic.
    Milczeli. Słuchali tylko swoich świszczących oddechów i przyspieszonych bić serc.
- Słodko wyglądasz, kiedy się rumienisz.
    Cały jego wysiłek poszedł na marne. Prychnął w furią, odwracając od niego głową. Ciepła dłoń zielonowłosego musnęła cavendishowe ramię; obaj zadrżeli.
    Pogrążeni we własnych myślach nie zauważyli, jak blisko siebie są. Jak jeszcze nigdy. Na wyciągnięcie ręki.
- Cavendish?
Znowu.
    We wściekłości zacisnął swoje smukłe palce na grubym materiale jego płaszcza.
- Mam powtórzyć jeszcze raz, czy zrobisz wreszcie to, o czym myślisz już tyle czasu?
   Blondyn odsunął się gwałtownie, aż poczuł chłód ściany. W głowie odbijały się echem słowa Kanibala. Podniósł się i zdawało się, że zaraz zacznie tupać nogą. Zupełnie bezradny wobec nawałnicy uczuć, która właśnie siała spustoszenie w jego sercu.
    Czy to już czas, by puścić się ostatniej deski ratunku i pozwolić, by pochłonął go ten huragan?
Nie mógł.
Nie powinien.
Nie miał prawa.
    Zbliżył twarz do twarzy Barto, ale w ostatniej chwili zamiast pocałować go w usta, złożył pocałunek na jego czole. Ból rozszarpywał mu duszę, już nie chciał powstrzymywać perlących się w kącikach oczu łez.
    Upadł. Ten lodowaty Cavendish, którego wizerunek starał się zachować, roztrzaskał się z głuchym dźwiękiem.
- Nie bolało, prawda? _ ciepły oddech zielonowłosego drażnił jego alabastrową skórę.

- Nawet nie wiesz, jak bardzo – wyszeptał, przymykając oczy.  
_____________________________________________
Jeeej, to jeszcze z tamtego roku. Wracają wspomnienia z moich shounen ai'owych początków x'D

Oczyszczenie

    Stukot końskich kopyt niósł się echem po opuszczonej okolicy. Zacisnął mocniej dłoń na lejcach i rozejrzał się dookoła. Błąkał się od długiego czasu i nie miał pojęcia, jaki dzień jest i gdzie się znajdował. Krok za krokiem, minuta za minutą, godzina za godziną... Powoli zapominał, kim tak naprawdę był. Jego zgrabne, delikatne dłonie znaczyły niezagojone rany. Jego ubrania nosiły na sobie ślady krwi, a zaschnięta posoka w kilku miejscach wyróżniała się na pobladłej, brudnej twarzy. Potargane włosy dopełniały tego tragicznego wizerunku; krzywo obcięte bezładnie opadały na ramiona.
    Nikt nie rozpoznałby w nim wspaniałego Pirackiego Księcia. Nawet on sam.
    Zachwiał się i upadł na ziemię. Koń prychnął; jedynie on zmotywował go do podniesienia się z kolan, by prowadzić dalszą bezcelową wędrówkę. Uniósł oczy ku niebu.
Przesłaniały je lekkie, szarawe chmury, które chroniły przed spiekotą promieni słonecznych. Wiatr leniwie przeganiał je coraz dalej. Czuł chłód, gdy owionęły go mocniejsze podmuchy. Opuścił wzrok.
Z miejsca na miejsce, bez celu, ku wielkiej niewiadomej. Zupełnie jak on.
Prawy kącik ust uniósł się w geście dramatycznej, ironicznej imitacji uśmiechu.
Zatrzymał się.
    W oddali majaczyła niewielka wioska. Nie wiedział, czy cieszy się na widok zamieszkanego terenu, czy bardziej się go obawia. A może... to tylko oszalała z samotności wyobraźnia? Może to, co widzi, to tylko ogromne marzenie? Może tam nic nie ma?
Zamknął oczy i nabrał powietrza w płuca.
Na tym świecie nie było miejsca dla szaleńców takich, jak on.
     Drżącymi rękami sięgnął po swój ukochany miecz.
- Dlaczego jesteś cały we krwi?
     Cichy, kojący głos dotarł do jego uszu. Powoli odwrócił się w jego stronę. Przy wysokim drzewie stała drobna dziewczyna. Długie, jasnoniebieskie włosy tańczyły na wietrze wokół jej twarzyczki. Kontrastowały z niemalże białą cerą i odznaczającymi się, granatowymi oczami. Niedbale zawiązane kimono zsuwało się z kościstych ramion, odsłaniając kawałek gładkiej, mlecznej skóry.
Spojrzał na nią i otworzył usta, by odpowiedzieć, ale nie mógł wydobyć z siebie głosu.
- Chodź – powiedziała łagodnie – Uczynię cię czystym na nowo.
    Wyciągnęła ku niemu dłoń.
    A on, w przypływie niezrozumiałej rozpaczy, chwycił ją z całych sił.

   Pozwolił, by ostrożnie oczyszczała jego rany; wilgotnym ręcznikiem zmywała brud z twarzy i szyi. Okryła go czystym prześcieradłem i czesała zniszczone kosmyki blond włosów. Bez słowa, w zupełnym milczeniu ofiarowała mu wszystko, co mogła, byle uratować jego życie. Nigdy nie dostąpił tak wiele czułości, jak od przypadkowej, nieznanej dziewczyny.
- Jak masz na imię? – zapytała, głaszcząc go po głowie, gdy położył się na niewielkim łóżku.   Momentami miewała wrażenie, że zajmuje się zamkniętym w sobie, autystycznym dzieckiem, a nie dorosłym mężczyzną. Długo czekała na odpowiedź, aż straciła wiarę, że kiedykolwiek ją otrzyma.
- ...dish – wyszeptał niemal niesłyszalnie, ale za chwilę powtórzył, jakby chciał przekonać samego siebie – Cavendish.
Słaby uśmiech rozjaśnił oblicze błękitnowłosej.
- A ty?
Nie spodziewała się tego pytania. Westchnęła cicho.
- Nie wiem. Straciłam pamięć – powiedziała spokojnie, nie przestając go głaskać – Nadaj mi jakieś imię.
Znów zapanowała nużąca cisza.
- Yori.
Przymknęła zmęczone oczy i pochyliła się nad nim.
- Dziękuję – jej głos stał się nieco radośniejszy – Śpij spokojnie, Cav.

     Kiedy otworzył oczy, otaczała go jasność słonecznego poranka. Poruszył się ostrożnie, zdjęty przerażeniem. Niewiele pamiętał, ale sama świadomość tego, że zasnął, doprowadzała go do histerii. Co zrobił, gdy alter ego przejęło kontrolę nad jego ciałem?
Kiedy odwrócił głowę, wydał z siebie zduszony okrzyk.
    Tuż przy nim siedziała uśmiechnięta dziewczyna. Ledwie powstrzymywała się przed zaśnięciem, pocierała zaspane oczy i ciepłymi rączkami ogrzewała jego dłoń.
     Dotyk. Rozgrzewający, czuły, pozbawiony strachu. Nie wiedział, czy była szalona czy nieświadoma, jak wiele ryzykowała. Ale jednego mógł być pewny.

    Nigdy nie zdołałby opisać spokoju, jaki wtedy ogarnął jego umęczoną duszę. 
____________________________________________________
Och, it's been a while. Ten jednopart to efekty oglądania Kamisama Hajimemashita i zachwycania się głosem Akiry Ishidy. Mogłabym go słuchać godzinami.
Do następnego! <czyli jeszcze dzisiaj>