poniedziałek, 25 stycznia 2016

Leki

        W powietrzu unosił się słodki, lekko drapiący w gardle zapach. Właściciel laboratorium zaśmiał się głośno, zadowolony z efektów swych eksperymentów. Był coraz bliżej uzyskania upragnionego efektu; tylko niewielkie poprawki dzieliły go od otrzymania wymarzonego specyfiku. Po tylu latach trudnych starań jego marzenia miały szansę się spełnić.
        Obsesja zmieniła go w pustą, bezuczuciową maszynkę do tworzenia coraz groźniejszych substancji.
- Hej, zobacz, już tak niewiele brakuje. Możesz być ze mnie dumna.
       Jego słaby uśmiech zaraz zmienił się w zwyczajowy grymas. Nostalgia, która owionęła go subtelnie, rozpłynęła się jak mgła na wietrze. Teraz z pewnością uratowałby jej życie. Teraz potrafiłby uczynić ją szczęśliwą.

Oh, nie możesz słyszeć że płaczę,
Zobaczyć, jak moje marzenia umierają,
W tym miejscu w którym stoisz,
Samotnie.
Jest tutaj tak cicho,
I jest mi tak zimno,
Ten dom dłużej nie pozostanie moim domem.
  
       W przypływie furii strącił z metalowego blatu szklaną probówkę, która z głuchym dźwiękiem roztrzaskała się o podłogę. Rozkoszował się przez moment tym łoskotem, dopóki w pomieszczeniu nie zapanowała cisza. Cóż to? On, zły, nieznający krzty człowieczeństwa, zaczynał się czegoś obawiać? Uciekał przed samym sobą, chowając resztki ludzkich odruchów głęboko w swoim sercu. Tak, by już nic nie czuć. By nigdy nie musieć na nowo podnosić się z upadku. Już nigdy.
       Zacisnął dłonie w pięści. Dobrze wiedział, że czegokolwiek by nie zrobił, i tak to wspomnienie będzie go ścigać, wszędzie, aż po sam kraniec piekła.
Najtrudniej jest wybaczyć samemu sobie.
       Schylił się po ostre odłamki. Nigdy tego nie robił, cały bałagan sprzątali jego podwładni, tak ślepo wierzący w dobre intencje swego pana. Ale teraz nie był sobą. Zupełnie jakby tracił panowanie nad sobą i wykreowaną, lodowatą wersję siebie.
      Choć w laboratorium panowała przejmująca cisza, zdawało mu się, że słyszy szept - słaby, przypominający złudzenie. Może faktycznie nim był. Ale wciąż doskonale rozróżniał wypowiadane słowa i znów musiał przyznać, że nie poradził sobie z własną przeszłością.

       Caesar. Caesar.
      Jej miękki, łagodny głos przenikał go na wskroś i całą swą delikatnością czynił w nim ogromne spustoszenia; jak huragan, który porywał resztki jego siły i zdrowego rozsądku. Kochał sposób, w jaki wymawiała jego imię, ale nienawidził siebie.
Za swoją bezsilność.
    Mieszając w naczyniu kolejną porcję nowego leku, raz po raz spoglądał na siedzącą przy stole dziewczynę. Nieustannie poprawiała wymykające się zza ucha kosmyki falowanych włosów, które bezczelnie przeszkadzały jej w czytaniu gazety. Wodziła wzrokiem po gęsto zapisanych kartkach i wzdychała raz po raz, marząc o dalekich podróżach, nieraz opisywanych w obszernych artykułach.
- Caesar.
      Ton jej wypowiedzi nieco się zmienił i naukowiec już wiedział, że to nie zwiastuje niczego dobrego. Odłożył pojemnik na bok i powoli zbliżył się do niej, spoglądając to na nią, to na leżącą na stole prasę.
     Kiedy pochylił się nieznacznie nad nią, miała wreszcie pewność, że uważnie ją wysłucha, dlatego odważyła się kontynuować swoją wypowiedź.
- Chciałabym jeszcze zobaczyć morze.
     Zesztywniał, słysząc jej prośbę. Mimo tego, że powtarzała ją dosyć często, to niewiarygodny smutek, jaki brzmiał w jej głosie, poważnie go zaniepokoił.
    Podniosła się z krzesła i niepewnie chwyciła jego dłonie. Uśmiechnąwszy się słabo, popatrzyła mu w oczy, już bez żadnego strachu.
- Zostaw to – wskazała na poustawiane na blacie fiolki z różnymi specyfikami. - To nie jest takie ważne. Pójdź ze mną na plażę.
- Poczekaj, już wiem, co zrobić, by to zaczęło przynosić efekty, zobaczysz, że... - nie dokończył. Przyłożyła mu palec do ust i pokręciła leciutko głową.
- Caesar – wyszeptała – Proszę... Bądź ze mną. Już czas.

     Choć wykorzystali ich czas najlepiej, jak tylko było to możliwe, niespełniona obietnica ciążyła na nim przez całą dekadę. Zrobił wszystko, by zrealizować swój najważniejszy cel. Teraz był już od niego o krok.
    O dziesięć lat za późno.

    Wybacz mi.


poniedziałek, 4 stycznia 2016

epilog: przyrzekam, że żyłam

         Cisza, która na moment zapanowała w przestronnym pomieszczeniu zdawał się odbijać echem w ich głowach. Dopiero gdy przerwało ją ciche kwilenie, dotarło do nich, co tak naprawdę się stało. To, czego tak niecierpliwie oczekiwali.
          Blady uśmiech nie schodził z jej twarzyczki, odkąd tylko przytuliła do siebie pierwszy raz swoje upragnione maleństwo. Łzy radości spływały po jej policzkach i bezgłośnie wsiąkały w materiał jasnej koszuli nocnej. Z największą czułością i niedowierzaniem dotykała maleńkich, zaciśniętych piąstek, tak delikatnych, że bała się, by nie zrobić mu krzywdy.
         Otarła niedbale policzki, choć wiedziała, że za chwilę powrócą do swego pierwotnego stanu.
- To moje dziecko – wyszeptała, leciutko kołysząc spłakanego chłopca – To dziecko moje... I jego... To cud...
          Niemal dławiła się łzami, które nie przestawały znaczyć cieniutkich, przezroczystych śladów na jej twarzy. Ucałowała go w czoło i obdarzyła pełnym miłości spojrzeniem.
A więc nadszedł ten dzień. Nareszcie.
Jego imię... to... Edward...
        Portgas D. Edward – dokończyli w myślach razem z Garpem.
        Gol D. Edward.
       Starszy mężczyzna, stojący nieopodal, nie mógł się nie uśmiechnąć słysząc imię, które wybrała dla swego syna.
- Bądź dumny, Edd – szeptała, głaszcząc maleństwo po główce – Bądź dumny ze swojego taty. Bądź zawsze dumny z tego, kim jesteś.
      Płakali oboje. Ona, bezgranicznie szczęśliwa, i ich dziecko.
- I wybacz mi, że nie będę dobrą matką... Kocham Cię, Edd. Kocham Cię.
     Ucałowała go po raz kolejny i przymknęła oczy.
     Bladoróżowy kwiat bezgłośnie opadł na podłogę, choć w głowie wiceadmirała Garpa odbijało się to tysiąckrotnym echem. Z niedowierzaniem rzucił się w stronę łóżka. Przerażenie zdławiło go w gardle. Nie zdołał jednak wydobyć z siebie głosu.
     Drobna, kruchutka dłoń dziewczyny bezwładnie osunęła się na brzeg łoża.
     W otaczającym go rozpaczliwym szaleństwie jednego mógł być pewien, kiedy spoglądał na jej uśmiechniętą, pobladłą twarzyczkę.

     Była naprawdę szczęśliwa.
_______________________________________________________
Wreszcie koniec! Przyznam szczerze, po napisaniu epilogu przez dłuższy czas nie mogłam zebrać się do czegoś innego. Myślę, że historia Moulin będzie miała dla mnie szczególne znaczenie, jako opowiadanie. A Wam jak się podobało?
Do następnego!