sobota, 20 lutego 2016

Bang bang

I was five and he was six...
Rosinante, nie płacz.
- Rosinante, chodź, znajdziemy sobie jakąś zabawę.
- Rosinante, uważaj.
- Rosinante, co Ci się stało?
- Rosinante, tylko pamiętaj, nie mów o tym nikomu. To nasza mała tajemnica.
-  Rosinante...
    Kilkuletni blondwłosy chłopiec w milczeniu słuchał starszego brata. Podążał za nim, bez żadnego słowa skargi, bez wahania, gotowy skoczyć za nim nawet w ogień. To właśnie przy nim zapoznał się z jedną z największych tajemnic, jakie nosiła Święta Ziemia w Mariejois. To dzięki niemu dowiedział się o skarbie, o którym wieść mogłaby wstrząsnąć całym światem. Światem, który pokornie musiał padać im do stóp, oddając cześć.
   Ich władza z pewnością przerastała pojęcia zwykłych ludzkich miernot, których traktowali bezlitośnie do granic możliwości, czyniąc sobie z nich niewolników, a wszelkie próby buntu rozwiązywał strzał z pistoletu bądź cios admirała, gotowego na każde skinięcie palca Niebiańsiego Smoka. Potomków legendarnych dwudziestu założycieli Światowego Rządu nie ograniczały żadne prawa. Oprócz jednego, które zaczynał zauważać swoim czteroletnim sposobem patrzenia na otoczenie. Nie mieli prawa do człowieczeństwa. 

We rode on horses made of sticks...

    Byli wolni. Tak mi się zdawało, gdy dzień w dzień gonił za o 4 lata starszym bratem, by nigdy nie zaznać smaku dotkliwej samotności. Choć bez przerwy otoczeni byli ciepłą miłością rodziców i pokornej służby, tylko przy nim nie czuł tego okropnego uczucia. Bezkarnie zaglądali we wszystkie, choćby i zakazane im, dzieciom, miejsca i odkrywając skrawek po skrawku prawdę o sobie; o tym, kim byli i co mogli.

He wore black and I wore white...

    Dorastali. Szybciej, niż by tego oczekiwali. Z biegiem czasu różnice między nim mi stały się jeszcze bardziej widoczne. Doflamingo wyrastał na chłopca o pewnym siebie, kpiącym uśmiechu i nawet jego rodzony brat nie potrafił zrozumieć tego żądnego spojrzenia zza bordowych przeciwsłonecznych okularów, z którymi nigdy się nie rozstawał.
- Braciszku?
    Rosinante nadal patrzył na świat oczami dziecka, które nade wszystko ceniło spokój. I obecność najbliższego mu członka rodziny, ukochanego brata.
- Patrz, Rosi - mówił Doflamingo, kładąc dłoń na jego leciutko zwichrzonej czuprynie - Patrz, jak wszyscy padają mam do stóp. To my, Rosi, to my jesteśmy największą potęgą świata.
    Najmłodszy chłopiec w rodzinie nerwowo ściskał róg białej koszuli, całym sercem wierząc w słuszność słów swego towarzysza.

He would always win the fight...

   Zawsze przegrywał. Wszystkie ich braterskie bitwy i przepychanki kończył sponiewierany i przytłoczony jego siłą. Nie zwracali uwagi na upomnienia, że to nie było godne zachowanie dla ludzi o ich statusie społecznym. Ale Rosinante wiedział, że jeśli chciał dotrzymać kroku Doflamingo, to za wszelką cenę powinien stać się silniejszy. Dlatego podnosił się, ocierał łzy i krew płynącą z zadrapań na ślicznej twarzyczce i z dziecięcym uporem próbował. Doffy nigdy nie mógł pojąć zachowania swego młodszego brata.

Bang bang, he shot me down...
Ojcze...
Ojcze...
Ojcze...
.... Coś Ty najlepszego narobił?
    Ich dzieciństwo zostało zburzone przez jedną decyzję Holminga Donquixote. Zstępując na ziemię między zwykłych ludzi, zaznali koszmaru, którego już nigdy nie byli w stanie zapomnieć.
     Ogień, ból, który odbierał mu zdolność logicznego myślenia, błagalne prośby ich ojca, płacz przerażonego Rosinante. Świst strzał, które tylko o milimetry mijały jego ciało. Krzyki zebranych okolicznych mieszkańców, którzy całą swą złość do Niebiańskich Smoków skierowali właśnie na nich, zupełnie bezbronnych i zagubionych w obecnej sytuacji.

Bang bang, I hit the ground...

     Przetrwał. Krzycząc z całych wątłych sił, że przeżyje i zemści się na nich wszystkich, przebudził w sobie moc wybrańców.
    Na nic nie wartym złomowisku spotkał ludzi, którzy zaoferowali mu pomoc, wystawiając go na próbę. Cała skumulowana nienawiść, żywienia do własnego ojca, pchnęła go do czynu ostatecznego. Ten, który sprowadził na nich całe to cierpienie, musiał ponieść najwyższą karę. Wierzył, że dzięki temu będą mogli wrócić do Ziemi Świętej Mariejois i wieść życie, które mieli, zanim posmakowali ziemskiego cierpienia.

Bang bang, that awful sound...

    W swoich dłoniach obracał pistolet od Trebola. Razem z Niciowym Owocem stanowił on symbol próby jego mężności.
    Nawet spłakany Rosi nie był w stanie go powstrzymać.
- Rosinante, Doflamingo - ich ojciec nie protestował, nie bronił się; na jego oblicze wpłynął smutny uśmiech - Wybaczcie, że trafił się Wam tak wyrodny ojciec.
    Uniesiona ręka Doffy'ego, trzymająca broń, przez moment zadrżała.

Bang bang, my baby shot me down...

Strzelił.

Seasons came and changed the time
When I grew up, I called him mine...

     Świat się zmienił nie do poznania. Wielka Era Piratów wywróciła wszystko do góry nogami. Na morze wypłynęli śmiałkowie, marzący o znalezieniu legendarnego One Piece. Oni też, kierowani swoimi celami i marzeniami, poddali się tym zmianom, kryje uczyniły z nich innych ludzi.
    Piekło, jakiego doświadczył Doflamingo wraz ze swoim ojcem i bratem wycisnęło na nim piętno tak głębokie, że dam już nie wiedział, czy jeszcze mógł nazwać się człowiekiem. Pragnienie zemsty i zniszczenia świata uczyniło go całkiem bezdomnym kimś na kształt potwora, bez skrupułów i zbytniego sentymentu. Dążył do tego wraz ze swoimi kompanami, których nazwał rodziną. Familią Donquixote. Niszczyli, kradli, handlowali Diabelskimi Owocami, co dawało im coraz wyższą pozycję wśród silnych przeciwników, tworzących Podziemie. Jego przerażająca przysięga mogła się ziścić; nikt i nic nie potrafiło zatrzymać fali, która powoli nabierała prędkości, a u brzegów Dressrosy miała przyjąć formę tsunami.
     Nieważne jak okrutnym zdawał się być, nie umiał wyzbyć się ludzkich odruchów. Ani pragnień, które szalały w nim, rzucając raz po raz w złą stronę. Jego gorące uczucia zderzyły się z chłodem, jaki przyniósł że sobą wysoki blondyn. Przytłoczył go.
    Ogień spragnionego coraz silniejszych doznań serca w kontakcie z zimnem, przypominającym lodowaty wschodni wiatr nie osłabł, nie zgasł; wręcz przeciwnie - rozniecony wzbił się ku niebu i zaczął pochłaniać nowe miejsca, przekraczać granice, które nigdy nie powinny zostać przekroczone.
    Zadawał pytania, ale nigdy nie usłyszał odpowiedzi. Gdy otaczali ich oficerowie Familii, nieraz otrzymywał ją na kartce. Kiedy jednak zostawali sami, nie padały żadne wyjaśnienia. Nie potrzebował ich, nie dociekał. Spoglądał tylko mu w oczy; oczy, które kiedyś wpatrywały się w niego z wielkim podziwem i bezbrzeżną miłością. Ciągle mógł ją dostrzec, choć czuł się z nią nieco dziwnie.
    Ciepłymi palcami badał i muskał bladą skórę na twarzy blondyna, napawając się spokojem, jaki na niego spływał. Dotykał lekko roztartego makijażu i z premedytacją psuł go jeszcze bardziej, ale nie napotkał żadnego oporu.
- Rosi - szeptał mu do ucha - Już nie pamiętam, jak brzmi Twój głos - mówiąc to, uniósł jego podbródek, by ponownie spojrzeć mu w oczy - Gdzie byłeś przez ten czas? 
   Brak odpowiedzi. Przyjął go z charakterystycznym śmiechem. 
- Cieszę się, że wróciłeś.

Ja też się cieszę, braciszku.

He would always laugh and say
Remember when we used to play?'
    Gdyby ktoś spojrzał z boku na ich nocne konwersacje, mógłby pomyśleć, że Donquixote Doflamingo oszalał, rozmawiając sam ze sobą. Ale nikt nie słyszał tych rozmów. Cieszyli się ciszą.
- Pamiętasz, jak byliśmy szczęśliwi?
...
- Zawsze za mną goniłeś. Do tej pory nie mogę tego zrozumieć, bracie.
...
- Corazon... nie, Rosinante. Po co wróciłeś?
By zniszczyć Twe plany, braciszku.
   Obracał w palcach niemal pusty kieliszek. Kochany brat... Stał się potworem. Szedł na samobójczą misję, ale nie wahał się. Musiał go powstrzymać. Świat był już wystarczająco zły.
    Patrzył tylko na niego spod półprzymkniętych powiek. Czy dał się upić już przy pierwszej lepszej okazji? Nie żałował. Nie wiedział, czy postępuje dobrze, pozwalając sobie na powolny upadek tej nocy. Ale był pewien jednego. Podążał za nim. Tak, jak dawniej.


Bang bang, I shot you down...

    Zdradził go. Ukradł Op-Operacjowoc. Okłamywał przez tyle czasu.
- Dlaczego zmuszasz mnie, bym zabił kolejną bliską mi osobę?
   Tak bardzo go zawiódł. A to wszystko dla tego chorego dzieciaka, który wymknął im się z rąk.
Jak mógł?
    Mimo, że wyciągnął ku niemu pistolet, wiedział, że żadna kula nie zrani jego ciała.
- Nie strzelisz. Jesteś zbyt podobny do ojca.

Bang bang, you hit the ground....

    Choć sam widok poturbowanego Corazona godził w jego serce, to miał świadomość, że jest za późno. Znów musiał to zrobić. Skierował ku niemu własną broń. Nie chciał. Nie w niego. Nie w jego ukochanego młodszego braciszka, który znów popełnił mnóstwo błędów.

Bang bang, that awful sound...

    Zamknął oczy i pociągnął za spust. Rosinante opadł na skrzynie pełne skarbów. Huk wystrzału odbijał się echem w ich głowach. Jak ostatnia, śmiertelna kołysanka. Nie mógł przeżyć będąc tak rannym. Tylko przez chwilę patrzył, jak z ciała Corazona wraz z krwią ucieka jego życie, po czym odszedł.

Bang bang, I used to shoot you down.

    Nie miał wyboru.
    Jego serce niemal wyrwało się z piersi, gdy dumnie krocząc na czele swej Rodziny rozpamiętywał to, co przed momentem się wydarzyło.
    Dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego nie pozostawiłeś mi innej możliwości niż zabicie Ciebie, najdroższej mi osoby?
    Rosinante. Rosinante. Rosinante...
    Zacisnął ze wściekłością dłonie w pięści. Nie mógł cofnąć czasu. Wśród huku wystrzałów z dział zdawało mu się, że słyszy rozpaczliwy krzyk tego, którego Corazon ochronił za cenę życia. A to mogło oznaczać tylko jedno.
    Prychnął, rozzłoszczony swą niespodziewaną sentymentalnością. Musieli uciekać z wyspy, by nie dać złapać się Marynarce. Chciał się uparcie trzymać tej myśli. Byleby tylko przetrwać. Iść dalej. Tamtego dnia, zostawił na wyspie Minion swoją resztkę człowieczeństwa. A prószący lekko śnieg z wolna przykrył krew, tak jakby nigdy, nic się nie stało.

   Now he's gone, I don't know why
And 'till this day sometimes I cry...

    Nie był człowiekiem. Od tamtego dnia już nawet na chwilę nie okazywał słabości. Szturmem zdobył ojczyznę swych przodków i uczynił się jej królem. Przemienił biedny, lecz spokojny kraj w bogatą krainę namiętności i miłości z jego ukrytą, ciemną stroną, o której nikt nie miał prawa się dowiedzieć. Dressrosa stała się odwzorowaniem tożsamości swego władcy. Za dnia piękna, nocą przybierała koszmarne formy, ukazując swoje prawdziwe oblicze. Jego kopalnia złota.        Niewiele brakowało, a ten dzieciak pokrzyżowałby jego plany. Na próżno. Zdobył to, czego pragnął.
    Tylko nocami, okryty błogosławioną ciszą i samotnością pozwalał sobie na powrót do przeszłości. Choć mijały lata, nie potrafił zapomnieć jego głosu i okrutnego dźwięku strzałów. Te wspomnienia najczęściej wracały, gdy bezsenność nie dawała mu zasnąć. Wtedy, niespodziewanie, usypiały go powoli, jak najlepsza kołysanka z dzieciństwa. Nie wiedział, dlaczego.
   Zanim zupełnie oddawał się w objęcia Morfeusza, powraca łatwo myślami do chwil, w których byli szczęśliwi. On i jego braciszek. Czy żałował swojego czynu? Nie. Nie mogł mu wybaczyć tak haniebnej zdrady.
   Więc co czuł po tym całym czasie?

He didn't even say goodbye,
He didn't take the time to lie.

    Zawsze, gdy odchodził na kolejną misję, mijali się bez słowa, bez żadnego gestu czy nakazu. Niczego sobie nie obiecywali. Szli przed siebie, lecz w zupełnie innych, choć jednakowo zgubnych kierunkach. Czasami jedno skinięcie głową zastępowało mnóstwo obietnic czy rozkazów. I niemą prośbę.
Wróć.
     Nawet tamtego ostatniego razu nie pożegnał go. Nie powiedział mu 'do zobaczenia'. Nie marnował czasu na kłamstwa.
    Doflamingo w ciszy popijał drogie wino. Komnata tonęła w mroku, jedynie przez otwarte okno wpadała słaba poświata Księżyca. Chłodny wiatr szarpał zasłonami, tworząc niewielki, na swój sposób przyjemny hałas. Lubił ten nastrój. Cichy, tajemniczy i boleśnie tęskny. Przenikał go na skroś i zadawał ból.
    Wstał i chwiejnie zbliżył się do okna. Na zewnątrz było jeszcze zimniej, ale nie przeszkadzało mu to. Usiadł na parapecie i zmęczonym spojrzeniem zlustrował w panoramę rozciągającą się na uśpione miasto. Jego miasto. Jego kraj. To wszystko należało do niego.
    Zaśmiał się charakterystycznie i odstawił na bok kieliszek. Likwidując wrogów i osiągając po kolei zamierzone cele mógł zyskać złudne wrażenie wolności. Nikt nie śmiał rzucać mu wyzwania. Ale czuł, że z prawdziwej wolności został okradziony, gdy wychował się bez prawa do bycia człowiekiem.
    Utkwił wzrok w odległej linii horyzontu.
- Ile to już lat, Rosi?
Jak co roku zastanawiał się, czy na tamtej wyspie, tak jak wtedy, właśnie pada śnieg.
_______________________________________________________
To jest - jak na mnie - przerażająco długie. Wybaczcie tą rozjechaną czcionkę, postaram się coś z nią zrobić później. Enjoy! :)