niedziela, 16 kwietnia 2017

List

‘- Weź go – mówił z uśmiechem – i otwórz, kiedy nadejdzie właściwa pora.
- O czym ty mówisz? Jaka pora?
- Poznasz ją. Jestem pewien, że będziesz wiedział, że to ona.’

   Pożółkła koperta. Dotykał jej delikatnie, z czułością i obracał w palcach od kilku minut. Prawdę mówiąc zapomniał o niej. Papier pomarszczył się od wody. Czas zostawił na nim swój widoczny ślad.

   Pomimo upływu lat nie zrozumiał jego słów. Wciąż były dla niego tajemnicą, ale im dłużej o nich myślał, tym mniej wiedział, dlatego postanowił mu uwierzyć i poczekać na tę odpowiednią chwilę.

Aż do dzisiaj. Znalazł kopertę przypadkiem, w biurku pełnym mniej lub bardziej ważnych zapisków. Dziwił się, jakim cudem nie wyrzucił jej razem ze stertą niepotrzebnych papierów. Ostry nóż gładko rozciął papier.

   Jego oczom ukazał się pergamin – dokładnie taki sam, na jakim Nami kreśliła swoje mapy. Pismo było chaotyczne i nierówne tak, że z trudem mógł cokolwiek odczytać.

I nadal nic nie rozumiał.

Ogarnęło go rozdrażnienie. Cóż miały znaczyć te notatki?

‘Nami – drzewka pomarańczowe, alkohol i trochę uwagi.
Zoro – mniej sake i równe traktowanie kobiet.
 Sanji – ukochana i All Blue. Dlatego nie mówcie mu, że ono nie istnieje.
Usopp – każdy wątpi, ale bohaterowie idą dalej. Trzeba mu czasem o tym przypomnieć.
Franky – statek.
Robin –książki i kawa od Sanji’ego. I ktoś jeszcze.
Brook – Laboon wciąż czeka.
Chopper – zapas ziół i dużo waty cukrowej.’

   Nie zapisał tego atramentem, ale ołówkiem, tak jakby wiedział, że ta kartka będzie poniewierana przez wiele lat.

   Dlaczego to zrobił? Co miał na myśli, przekazując mu ten list? Nie interesowało go życie prywatne Słomianych, więc... po co?

  Przez chwilę chciał zmiąć kartkę, ale powstrzymał się. W końcu to list od niego. Od Luffy’ego.

Niby nic, a jednocześnie aż tyle. Mijały miesiące, a w tej kwestii nic się nie zmieniło. Miał nadzieję, że z czasem otrząśnie się i w końcu odetchnie pełną piersią, ale tak się nie stało. Ściskający serce ból nie zniknął. I nawet on, wspaniały lekarz, nie potrafił postawić prawidłowej diagnozy.

   Uśmiechnął się lekko. Znowu rozczulił się nad wspomnieniami.

   Już miał odkładać list do szuflady, już miał o nim zapomnieć na kolejne lata...

   Zostawił go na wierzchu i pośpiesznie wyszedł na zewnątrz. Był późny wieczór, a niebo zabarwiło się na różowo. Wiatr gwizdał cichutko, przyprawiając go o dreszcze. Wiosenna noc powoli okrywała ciemnym całunem niebo od wschodu.

   Zaczerpnął powietrza, delektując się spokojem.

   I wtedy dobiegł go krzyk. Przenikliwy, świdrujący do głębi. Przez moment myślał, że to tylko jego wyobraźnia, ale zaraz pojął, jednak nie. Dlatego biegł. Przeskakiwał co kilka stopni i biegł, ile tylko miał sił. Przybył ostatni.

   Wokół kajuty kapitana zebrała się cała załoga. Wszyscy milczeli oprócz Nami, która wyła i szarpała się, choć Zoro usilnie starał się ją powstrzymać. Upadła na kolana, a jej krzyk przemienił się w rozpaczliwy lament.

Przepchnął się między nimi i na miękkich nogach zbliżył się do łóżka. Luffy spał.
Tak bardzo chciał, by on spał.
Tak bardzo.

   Luffy uśmiechał się lekko, zadowolony ze swojego życia. Jego twarz, jeżeli miałaby wyrażać cokolwiek, to właśnie czyste szczęście.

Law bał się go dotknąć. W jednej chwili przestał nad sobą panować. Jego świat, podniesiony z gruzów, właśnie obracał się w proch.

- Luffy – wyszeptał, klękając obok łóżka. – Luffy, obudź się..?

   Nawet nie zorientował się, kiedy to powiedział. Sam chciał wyć, ale nie wydobył z siebie już żadnego dźwięku.

   Luffy rozumiał więcej, niż im się wydawało. Zwracał uwagę na szczegóły. Pod maską błazna chował ogromną troskę. I przede wszystkim, spokojnie odliczał dni, żyjąc w zgodzie ze światem i wszystkimi.

  Law pojął sens tego listu. Już wiele lat wcześniej, Luffy oddał mu w opiekę swój największy skarb – załogę, nie nakładając na nikogo ciężaru świadomości uciekającego czasu.

  Law pojął, że nadeszła właściwa pora. I zapłakał jak jeszcze nigdy.
_______________________________________________________
Wróciłam! It's been 84 years, czyż nie? W każdym razie, nie mam pojęcia, kiedy znowu tu zawitam, ale tak czy inaczej - Mokrego Dyngusa i świętujcie dzisiaj porządnie!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz