I
was five and he was six...
- Rosinante, nie płacz.
-
Rosinante, chodź, znajdziemy sobie jakąś zabawę.
-
Rosinante, uważaj.
-
Rosinante, co Ci się stało?
- Rosinante, tylko pamiętaj, nie mów o tym nikomu. To nasza mała
tajemnica.
- Rosinante...
Kilkuletni
blondwłosy chłopiec w milczeniu słuchał starszego brata. Podążał
za nim, bez żadnego słowa skargi, bez wahania, gotowy skoczyć za
nim nawet w ogień. To właśnie przy nim zapoznał się z jedną z
największych tajemnic, jakie nosiła Święta Ziemia w Mariejois. To
dzięki niemu dowiedział się o skarbie, o którym wieść mogłaby
wstrząsnąć całym światem. Światem, który pokornie musiał
padać im do stóp, oddając cześć.
Ich
władza z pewnością przerastała pojęcia zwykłych ludzkich
miernot, których traktowali bezlitośnie do granic możliwości,
czyniąc sobie z nich niewolników, a wszelkie próby buntu
rozwiązywał strzał z pistoletu bądź cios admirała, gotowego na
każde skinięcie palca Niebiańsiego Smoka. Potomków legendarnych
dwudziestu założycieli Światowego Rządu nie ograniczały żadne
prawa. Oprócz jednego, które zaczynał zauważać swoim
czteroletnim sposobem patrzenia na otoczenie. Nie mieli prawa do
człowieczeństwa.
We
rode on horses made of sticks...
Byli
wolni. Tak mi się zdawało, gdy dzień w dzień gonił za o 4 lata
starszym bratem, by nigdy nie zaznać smaku dotkliwej samotności.
Choć bez przerwy otoczeni byli ciepłą miłością rodziców i
pokornej służby, tylko przy nim nie czuł tego okropnego uczucia.
Bezkarnie zaglądali we wszystkie, choćby i zakazane im, dzieciom,
miejsca i odkrywając skrawek po skrawku prawdę o sobie; o tym, kim
byli i co mogli.
He
wore black and I wore white...
Dorastali.
Szybciej, niż by tego oczekiwali. Z biegiem czasu różnice między
nim mi stały się jeszcze bardziej widoczne. Doflamingo wyrastał na
chłopca o pewnym siebie, kpiącym uśmiechu i nawet jego rodzony
brat nie potrafił zrozumieć tego żądnego spojrzenia zza bordowych
przeciwsłonecznych okularów, z którymi nigdy się nie rozstawał.
-
Braciszku?
Rosinante
nadal patrzył na świat oczami dziecka, które nade wszystko ceniło
spokój. I obecność najbliższego mu członka rodziny, ukochanego
brata.
-
Patrz, Rosi - mówił Doflamingo, kładąc dłoń na jego leciutko
zwichrzonej czuprynie - Patrz, jak wszyscy padają mam do stóp. To
my, Rosi, to my jesteśmy największą potęgą świata.
Najmłodszy
chłopiec w rodzinie nerwowo ściskał róg białej koszuli, całym
sercem wierząc w słuszność słów swego towarzysza.
He
would always win the fight...
Zawsze
przegrywał. Wszystkie ich braterskie bitwy i przepychanki kończył
sponiewierany i przytłoczony jego siłą. Nie zwracali uwagi na
upomnienia, że to nie było godne zachowanie dla ludzi o ich
statusie społecznym. Ale Rosinante wiedział, że jeśli chciał
dotrzymać kroku Doflamingo, to za wszelką cenę powinien stać się
silniejszy. Dlatego podnosił się, ocierał łzy i krew płynącą z
zadrapań na ślicznej twarzyczce i z dziecięcym uporem próbował.
Doffy nigdy nie mógł pojąć zachowania swego młodszego brata.
Bang
bang, he shot me down...
Ojcze...
Ojcze...
Ojcze...
....
Coś Ty najlepszego narobił?
Ich
dzieciństwo zostało zburzone przez jedną decyzję Holminga
Donquixote. Zstępując na ziemię między zwykłych ludzi, zaznali
koszmaru, którego już nigdy nie byli w stanie zapomnieć.
Ogień,
ból, który odbierał mu zdolność logicznego myślenia, błagalne
prośby ich ojca, płacz przerażonego Rosinante. Świst strzał,
które tylko o milimetry mijały jego ciało. Krzyki zebranych
okolicznych mieszkańców, którzy całą swą złość do
Niebiańskich Smoków skierowali właśnie na nich, zupełnie
bezbronnych i zagubionych w obecnej sytuacji.
Bang
bang, I hit the ground...
Przetrwał.
Krzycząc z całych wątłych sił, że przeżyje i zemści się na
nich wszystkich, przebudził w sobie moc wybrańców.
Na
nic nie wartym złomowisku spotkał ludzi, którzy zaoferowali mu
pomoc, wystawiając go na próbę. Cała skumulowana nienawiść,
żywienia do własnego ojca, pchnęła go do czynu ostatecznego. Ten,
który sprowadził na nich całe to cierpienie, musiał ponieść
najwyższą karę. Wierzył, że dzięki temu będą mogli wrócić
do Ziemi Świętej Mariejois i wieść życie, które mieli, zanim
posmakowali ziemskiego cierpienia.
Bang
bang, that awful sound...
W swoich dłoniach obracał pistolet od Trebola. Razem z Niciowym
Owocem stanowił on symbol próby jego mężności.
Nawet
spłakany Rosi nie był w stanie go powstrzymać.
-
Rosinante, Doflamingo - ich ojciec nie protestował, nie bronił się;
na jego oblicze wpłynął smutny uśmiech - Wybaczcie, że trafił
się Wam tak wyrodny ojciec.
Uniesiona
ręka Doffy'ego, trzymająca broń, przez moment zadrżała.
Bang
bang, my baby shot me down...
Strzelił.
Seasons
came and changed the time
When
I grew up, I called him mine...
Świat
się zmienił nie do poznania. Wielka Era Piratów wywróciła
wszystko do góry nogami. Na morze wypłynęli śmiałkowie, marzący
o znalezieniu legendarnego One Piece. Oni też, kierowani swoimi
celami i marzeniami, poddali się tym zmianom, kryje uczyniły z nich
innych ludzi.
Piekło, jakiego doświadczył Doflamingo wraz ze swoim ojcem i bratem wycisnęło na nim piętno tak głębokie, że dam już nie wiedział, czy jeszcze mógł nazwać się człowiekiem. Pragnienie zemsty i zniszczenia świata uczyniło go całkiem bezdomnym kimś na kształt potwora, bez skrupułów i zbytniego sentymentu. Dążył do tego wraz ze swoimi kompanami, których nazwał rodziną. Familią Donquixote. Niszczyli, kradli, handlowali Diabelskimi Owocami, co dawało im coraz wyższą pozycję wśród silnych przeciwników, tworzących Podziemie. Jego przerażająca przysięga mogła się ziścić; nikt i nic nie potrafiło zatrzymać fali, która powoli nabierała prędkości, a u brzegów Dressrosy miała przyjąć formę tsunami.
Piekło, jakiego doświadczył Doflamingo wraz ze swoim ojcem i bratem wycisnęło na nim piętno tak głębokie, że dam już nie wiedział, czy jeszcze mógł nazwać się człowiekiem. Pragnienie zemsty i zniszczenia świata uczyniło go całkiem bezdomnym kimś na kształt potwora, bez skrupułów i zbytniego sentymentu. Dążył do tego wraz ze swoimi kompanami, których nazwał rodziną. Familią Donquixote. Niszczyli, kradli, handlowali Diabelskimi Owocami, co dawało im coraz wyższą pozycję wśród silnych przeciwników, tworzących Podziemie. Jego przerażająca przysięga mogła się ziścić; nikt i nic nie potrafiło zatrzymać fali, która powoli nabierała prędkości, a u brzegów Dressrosy miała przyjąć formę tsunami.
Nieważne
jak okrutnym zdawał się być, nie umiał wyzbyć się ludzkich
odruchów. Ani pragnień, które szalały w nim, rzucając raz po raz
w złą stronę. Jego gorące uczucia zderzyły się z chłodem, jaki
przyniósł że sobą wysoki blondyn. Przytłoczył go.
Ogień
spragnionego coraz silniejszych doznań serca w kontakcie z zimnem,
przypominającym lodowaty wschodni wiatr nie osłabł, nie zgasł;
wręcz przeciwnie - rozniecony wzbił się ku niebu i zaczął
pochłaniać nowe miejsca, przekraczać granice, które nigdy nie
powinny zostać przekroczone.
Zadawał
pytania, ale nigdy nie usłyszał odpowiedzi. Gdy otaczali ich
oficerowie Familii, nieraz otrzymywał ją na kartce. Kiedy jednak
zostawali sami, nie padały żadne wyjaśnienia. Nie potrzebował
ich, nie dociekał. Spoglądał tylko mu w oczy; oczy, które kiedyś
wpatrywały się w niego z wielkim podziwem i bezbrzeżną miłością.
Ciągle mógł ją dostrzec, choć czuł się z nią nieco dziwnie.
Ciepłymi
palcami badał i muskał bladą skórę na twarzy blondyna, napawając
się spokojem, jaki na niego spływał. Dotykał lekko roztartego
makijażu i z premedytacją psuł go jeszcze bardziej, ale nie
napotkał żadnego oporu.
-
Rosi - szeptał mu do ucha - Już nie pamiętam, jak brzmi Twój
głos - mówiąc to, uniósł jego podbródek, by ponownie spojrzeć
mu w oczy - Gdzie byłeś przez ten czas?
Brak odpowiedzi.
Przyjął go z charakterystycznym śmiechem.
- Cieszę się, że
wróciłeś.
Ja
też się cieszę, braciszku.
He
would always laugh and say
Remember
when we used to play?'
Gdyby
ktoś spojrzał z boku na ich nocne konwersacje, mógłby pomyśleć,
że Donquixote Doflamingo oszalał, rozmawiając sam ze sobą. Ale
nikt nie słyszał tych rozmów. Cieszyli się ciszą.
-
Pamiętasz, jak byliśmy szczęśliwi?
...
- Zawsze za mną goniłeś. Do tej pory nie mogę tego zrozumieć, bracie.
...
- Zawsze za mną goniłeś. Do tej pory nie mogę tego zrozumieć, bracie.
...
- Corazon... nie, Rosinante. Po co wróciłeś?
- Corazon... nie, Rosinante. Po co wróciłeś?
By
zniszczyć Twe plany, braciszku.
Obracał w palcach niemal pusty kieliszek. Kochany brat... Stał się potworem. Szedł na samobójczą misję, ale nie wahał się. Musiał go powstrzymać. Świat był już wystarczająco zły.
Patrzył tylko na niego spod półprzymkniętych powiek. Czy dał się upić już przy pierwszej lepszej okazji? Nie żałował. Nie wiedział, czy postępuje dobrze, pozwalając sobie na powolny upadek tej nocy. Ale był pewien jednego. Podążał za nim. Tak, jak dawniej.
Obracał w palcach niemal pusty kieliszek. Kochany brat... Stał się potworem. Szedł na samobójczą misję, ale nie wahał się. Musiał go powstrzymać. Świat był już wystarczająco zły.
Patrzył tylko na niego spod półprzymkniętych powiek. Czy dał się upić już przy pierwszej lepszej okazji? Nie żałował. Nie wiedział, czy postępuje dobrze, pozwalając sobie na powolny upadek tej nocy. Ale był pewien jednego. Podążał za nim. Tak, jak dawniej.
Bang
bang, I shot you down...
Zdradził go. Ukradł Op-Operacjowoc. Okłamywał przez tyle czasu.
- Dlaczego zmuszasz mnie, bym zabił kolejną bliską mi osobę?
Tak
bardzo go zawiódł. A to wszystko dla tego chorego dzieciaka, który
wymknął im się z rąk.
Jak mógł?
Mimo,
że wyciągnął ku niemu pistolet, wiedział, że żadna kula nie
zrani jego ciała.
- Nie strzelisz. Jesteś zbyt podobny do ojca.
- Nie strzelisz. Jesteś zbyt podobny do ojca.
Bang bang, you hit the ground....
Choć sam widok poturbowanego Corazona godził w jego serce, to miał świadomość, że jest za późno. Znów musiał to zrobić. Skierował ku niemu własną broń. Nie chciał. Nie w niego. Nie w jego ukochanego młodszego braciszka, który znów popełnił mnóstwo błędów.
Bang bang, that awful sound...
Zamknął oczy i pociągnął za spust. Rosinante opadł na skrzynie pełne skarbów. Huk wystrzału odbijał się echem w ich głowach. Jak ostatnia, śmiertelna kołysanka. Nie mógł przeżyć będąc tak rannym. Tylko przez chwilę patrzył, jak z ciała Corazona wraz z krwią ucieka jego życie, po czym odszedł.
Bang bang, I used to shoot you down.
Nie miał wyboru.
Jego serce niemal wyrwało się z piersi, gdy dumnie krocząc na czele swej Rodziny rozpamiętywał to, co przed momentem się wydarzyło.
Dlaczego
to zrobiłeś? Dlaczego nie pozostawiłeś mi innej możliwości niż
zabicie Ciebie, najdroższej mi osoby?
Rosinante.
Rosinante. Rosinante...
Zacisnął
ze wściekłością dłonie w pięści. Nie mógł cofnąć czasu.
Wśród huku wystrzałów z dział zdawało mu się, że słyszy
rozpaczliwy krzyk tego, którego Corazon ochronił za cenę życia. A
to mogło oznaczać tylko jedno.
Prychnął,
rozzłoszczony swą niespodziewaną sentymentalnością. Musieli
uciekać z wyspy, by nie dać złapać się Marynarce. Chciał się
uparcie trzymać tej myśli. Byleby tylko przetrwać. Iść dalej.
Tamtego dnia, zostawił na wyspie Minion swoją resztkę
człowieczeństwa. A prószący lekko śnieg z wolna przykrył krew,
tak jakby nigdy, nic się nie stało.
Now he's gone, I don't know why
And
'till this day sometimes I cry...
Nie
był człowiekiem. Od tamtego dnia już nawet na chwilę nie okazywał
słabości. Szturmem zdobył ojczyznę swych przodków i uczynił się
jej królem. Przemienił biedny, lecz spokojny kraj w bogatą krainę
namiętności i miłości z jego ukrytą, ciemną stroną, o której
nikt nie miał prawa się dowiedzieć. Dressrosa stała się
odwzorowaniem tożsamości swego władcy. Za dnia piękna, nocą
przybierała koszmarne formy, ukazując swoje prawdziwe oblicze. Jego
kopalnia złota. Niewiele brakowało, a ten dzieciak pokrzyżowałby
jego plany. Na próżno. Zdobył to, czego pragnął.
Tylko
nocami, okryty błogosławioną ciszą i samotnością pozwalał
sobie na powrót do przeszłości. Choć mijały lata, nie potrafił
zapomnieć jego głosu i okrutnego dźwięku strzałów. Te
wspomnienia najczęściej wracały, gdy bezsenność nie dawała mu
zasnąć. Wtedy, niespodziewanie, usypiały go powoli, jak najlepsza
kołysanka z dzieciństwa. Nie wiedział, dlaczego.
Zanim
zupełnie oddawał się w objęcia Morfeusza, powraca łatwo myślami
do chwil, w których byli szczęśliwi. On i jego braciszek. Czy
żałował swojego czynu? Nie. Nie mogł mu wybaczyć tak haniebnej
zdrady.
Więc
co czuł po tym całym czasie?
He
didn't even say goodbye,
He
didn't take the time to lie.
Zawsze,
gdy odchodził na kolejną misję, mijali się bez słowa, bez
żadnego gestu czy nakazu. Niczego sobie nie obiecywali. Szli przed
siebie, lecz w zupełnie innych, choć jednakowo zgubnych kierunkach.
Czasami jedno skinięcie głową zastępowało mnóstwo obietnic czy
rozkazów. I niemą prośbę.
Wróć.
Nawet
tamtego ostatniego razu nie pożegnał go. Nie powiedział mu 'do
zobaczenia'. Nie marnował czasu na kłamstwa.
Doflamingo
w ciszy popijał drogie wino. Komnata tonęła w mroku, jedynie przez
otwarte okno wpadała słaba poświata Księżyca. Chłodny wiatr
szarpał zasłonami, tworząc niewielki, na swój sposób przyjemny
hałas. Lubił ten nastrój. Cichy, tajemniczy i boleśnie tęskny.
Przenikał go na skroś i zadawał ból.
Wstał
i chwiejnie zbliżył się do okna. Na zewnątrz było jeszcze
zimniej, ale nie przeszkadzało mu to. Usiadł na parapecie i
zmęczonym spojrzeniem zlustrował w panoramę rozciągającą się
na uśpione miasto. Jego miasto. Jego kraj. To wszystko należało do
niego.
Zaśmiał
się charakterystycznie i odstawił na bok kieliszek. Likwidując
wrogów i osiągając po kolei zamierzone cele mógł zyskać złudne
wrażenie wolności. Nikt nie śmiał rzucać mu wyzwania. Ale czuł,
że z prawdziwej wolności został okradziony, gdy wychował się bez
prawa do bycia człowiekiem.
Utkwił
wzrok w odległej linii horyzontu.
- Ile to już lat, Rosi?
Jak co roku zastanawiał się, czy na tamtej wyspie, tak jak wtedy, właśnie pada śnieg.
- Ile to już lat, Rosi?
Jak co roku zastanawiał się, czy na tamtej wyspie, tak jak wtedy, właśnie pada śnieg.
_______________________________________________________
To jest - jak na mnie - przerażająco długie. Wybaczcie tą rozjechaną czcionkę, postaram się coś z nią zrobić później. Enjoy! :)
Uff, wreszcie znalazłam czas żeby wszystko u Ciebie nadrobić i skomentować. Taki nawał zaliczeń, że człowiek już życia nie ma :c
OdpowiedzUsuńAle przejdźmy do sedna. Świetnie czytało się wszystkie te wydarzenia i uczucia z perspektywy Doflamingo. Chyba nigdy nie znudzą mi się opowiadania o jego nastawieniu względem brata. Dużo uczuć, wątpliwości i przemyśleń, wszystko jak najbardziej na duży duży plus. Aż się człowiekowi zrobiło żal jego osoby, mimo że osobiście go nie lubię (tylko jako antagonistę). Opisy jak zwykle świetne, łatwo wczuć się w sytuację i postawić na miejscu danej postaci. Czekam niecierpliwie na dalsze prace, tymczasem mając odrobinę wolnego czasu siadam do pisania swojego rozdziału. Życzę jak najwięcej weny!
Fik jak znalazł na mój głód związany z relacjami Doflamingo i Rosinante. Trafiłam idealnie.
OdpowiedzUsuńCiekawe charakteryzujesz zarówno postać Doffy'ego przed (głównie z perspektywy młodszego brata) i po odejściu z Mariejois. Sporym plusem - moim zdaniem - jest fakt, że ani go nie usprawiedliwiasz, ani przesadnie nie antagonizujesz. Doflamingo to skomplikowana postać, której kształt w równej mierze nadał on sam, jak również wybory jego otoczenia. Zostawiasz tutaj braterską miłość i zerwanie tej więzi pozbawiające Doffy'ego ostatniego połączenia z człowieczeństwem. To bardzo prawdopodobne, że zabijając brata - który odebrał mu coś ważnego, podobnie jak wcześniej ojciec - wyrzekł się swojego człowieczeństwa na rzecz potwora.
Ale kreacja Rosinante także jest interesująca. Jako młodszego brata podążającego za Doffym, nawet wtedy, kiedy ten zatracił się w nienawiści i okrucieństwie. Zamierzał go powstrzymać, rozpoczynając dziwną grę.
Szczególnie podobał mi się moment rozmowy nocami - tej, w której nie padały żadne odpowiedzi. Już wtedy zdawało się, jakby Doflamingo rozmawiał z wyobrażeniem młodszego brata, które zachowało się z ich dzieciństwa, a nie z człowiekiem, którym Rosianante się stał.
Ogólnie bardzo dobry fanfik. Pojawiły się niezręczności, ale tym, co najbardziej mnie rozpraszało, to forma graficzna. Wiem, że się czepiam, ale te zmiany wielkości czcionki bez powodu czasami bywały mylące - w pierwszej chwili pomyślałam, że to zmiana punktu widzenia albo jakiś zabieg typu "myśli, które nie powinny być nigdy wypowiedziane", "myśli wypowiadane jakby szeptem", itp.
Ogólnie świetny opis obu braci!
Myszka.