sobota, 26 grudnia 2015

rozdział czwarty; wspomnienia

     Czas uciekał. Dzień za dniem, coraz szybciej, aż nie mogła się temu nadziwić. Wydawało jej się, że cały świat ruszył dalej, a tylko ona została w miejscu.
     Choć starała się czerpać jak najwięcej z każdej chwili, to coraz częściej brakowało jej sił. W obawie o zdrowie dziecka musiała zrezygnować z tak aktywnego spędzania dnia, choć przychodziło jej to z bólem serca. Pokochała te dzieciaki, które jak do tej pory były dla niej promykiem nadziei na wzburzonym morzu życia.
      Kiedy myślała o nich, siedząc w bujanym fotelu i głaszcząc brzuch, nie umiała się nie uśmiechnąć. Już niedługo i ona będzie mogła wytulić swój największy skarb. Swój jedyny powód do życia. Ostatnią cząstkę niego.
- Ace... - szepnęła – Jakie mam wybrać imię?
     Gdyby nie fakt, że znajdowała się w Głównej Kwaterze Marynarki, to ich synek z pewnością otrzymałby imię po ojcu. Jednakże, będąc świadomą zagrożenia, jakie sprowadziłoby to na jej dziecko, nie chciała ryzykować.
     Wiatr poruszył zasłonami. Podniosła się z trudem i podeszła do okna. Wieczór zapowiadał się wyjątkowo pięknie; na z lekka różowiejącym niebie snuły się pierzaste chmurki, przypominające ledwie widoczny welon.
- Dziś mija osiem miesięcy.. A jakby minęła cała wieczność od chwili, gdy widziałam Cię po raz ostatni...

    Duszne powietrze wypełniało przestronny pokój, w którym przebywała jasnowłosa dziewczyna. Pogrążona w płytkim śnie osłabiona przez uciążliwe przeziębienie, leżała okryta jedynie cieniutkim kocem. Do pomieszczenia wszedł mężczyzna i uklęknął tuż przy łóżku. Z czułością gładził jej zaróżowione przez gorączkę policzki, aż w końcu pocałował lekko w czubek nosa. Wiedział, że ją obudzi, ale był pewien, że jego ukochana nie będzie miała mu tego za złe.
Cała jej nieporadność zaraz po przebudzeniu wydawała mu się być najsłodszym widokiem, jaki mógł obserwować.
- Ne, Moulin, wstawaj – wyszeptał – Zabieram Cię gdzieś.
    Dziewczyna potarła oczy i powoli podniosła się z łóżka, ale zachwiała się i wpadła wprost w ramiona czarnowłosego. Widząc, jak słaba jest, zaczął wahać się, czy to, co chciał zrobić, było dobrym pomysłem.
- Ace, już dobrze, możesz mnie puścić.
    Rozluźnił uścisk, a ona uśmiechnęła się delikatnie.
- Gdzie zaprowadzisz mnie tym razem?
- Zobaczysz – mruknął tajemniczo. Kiedy wychodził, zatrzymał się w pół kroku i odwrócił - Załóż jakąś jasną sukienkę.
   Zdziwił ją niezmiernie tą prośbą, ale wiedziona pełnym zaufaniem do niego, wypełniła jego prośbę.
- Ace, powiedz...
- Ciii – przyłożył palec do ust – Musimy wymknąć się niepostrzeżenie, rozumiesz?
    To zadanie okazało się być trudniejsze, niż im się wydawało, gdy stanęli u szczytu schodów.
- A tylko spróbuj je uszkodzić, to Ci nie daruję – syknęła, obserwując jego zdolności, wynikające z bycia władającym mocą owocu typu Logia. Sama miała o wiele trudniejsze zadanie. Każde skrzypnięcie mroziło im krew w żyłach (tak jakby człowiekowi – ogniowi mogła zamarznąć krew, Yohohoho). Jednak udało jej się zejść na dół niemal bezszelestnie.

    Spacerowali ulicami miasta tak jak za pierwszym razem, gdy się spotkali. Powoli, bez celu, rozglądając się wokoło i chłonąc tak ulotną atmosferę zabawy, unoszącą się w powietrzu. Czas uciekał szybko, o wiele zbyt szybko.
    Zasłonił jej oczy i prowadził przez kręte uliczki tak, by straciła orientację. Kiedy jednak dotarli na miejsce, zdjął opaskę, a jasnowłosa ujrzała prawdopodobnie ostatni widok, który spodziewała się zobaczyć.
    Nad samym brzegiem klifu stał nieco poruszony ksiądz, dzierżąc w dłoniach nieco pomiętą stułę i Pismo Święte. W ogromnym szoku, niemal niezdolna do postawienia następnego kroku, lustrowała przerażonym wzrokiem to wielebnego, to przyszłego małżonka.
Czy tego chciała?
    Ogrom miłości, którego doświadczyła zdawał się utwierdzać ją w przekonaniu, że warto; jednak wątpliwości niepokojące jej nastoletnie serce nie pozwalały jednoznacznie i ostatecznie podjąć decyzji. Przecież mieli całe życie przed sobą...
    Ale nigdy nie mogła być pewna, kiedy znów go zobaczy. Czy będzie jeszcze kiedykolwiek taka okazja, by poprzysiąc mu wieczną miłość przed Bogiem...?
   Potrząsnęła leciutko głową, jakby chcąc uwolnić się od tych wątpliwości. Kiedy podniosła wzrok, na twarzach obu mężczyzn malowało się powątpiewanie, ale ona tylko uśmiechnęła się i chwyciła wyciągniętą w jej stronę dłoń ukochanego.
    Przemierzył tysiące mil morskich, ale zupełnie nieplanowanie zostawił swoje serce na jednej z malutkich wysepek. I kiedy kapłan z błogim uśmiechem wypowiedział słowa ' Od teraz jesteście mężem i żoną' zrozumiał, że to była najbardziej niezamierzona i najlepsza decyzja jego życia.
    Chwilę później, ukłoniwszy się i gorąco podziękowawszy księdzu, trzymając się za ręce, pobiegli w stronę miasta, gdzie odbywała się najhuczniejsza zabawa tamtego lata.
   To była ich noc.

    Wcześnie rano, gdy słońce ledwie wyłoniło się zza odległej linii horyzontu, opuścił bezszelestnie jej pokój. Wcześniej, na pożegnanie, ucałował ją w czoło i przykrył kocem.
    Szedł spokojnym krokiem, bez chwili zawahania. Zadanie, które tak bardzo chciał wypełnić, nadal figurowało na szczycie jego celów do zrealizowania. Nawet ona nie umiała wygrać z tym postanowieniem. Nawet ona nie mogła wygrać z jego pierwszą miłością. Z bezkresnym morzem.
    Gdy dotarł już do portu i pochylił się nad swoją łódką, usłyszał za sobą ciche kroki. Nie spodziewał się, że przyjdzie; nigdy nie przychodziła. Stała w bezpiecznej odległości, ze spuszczoną głową, potulna jak baranek. Choć obiecywał sobie, że nie odwróci się i nie cofnie, to jego silna wola została złamana, kiedy tylko usłyszał, jak zakwiliła, próbując nie płakać. Powoli podszedł do niej i wyciągając przed siebie ramiona, przygarnął do siebie.
Musisz żyć, Moulin – wyszeptał, zdeterminowany do granic możliwości – Musisz żyć, za wszelką cenę. Pamiętaj, Moulin. Musisz żyć.
    Przełknęła wszystkie słone łzy i pokiwała głową na znak, że rozumie. Choć taka wizja niewyobrażalnie ją przerażała, to jak zawsze pragnęła spełnić jego życzenie.
Wróć, Ace – poprosiła cicho, nie podnosząc nawet wzroku.
- Jeszcze kiedyś się spotkamy – powiedział i wypuściwszy ją z objęć, odszedł.
   Przez następne dni, codziennie rano, o świcie przychodziła w tamto miejsce i modliła się, by pewnego dnia szczęśliwie zawitał do jej domu.

    Odetchnęła ciężko. To było jej ulubione wspomnienie. Najświeższe. Mimo upływu tygodni, nadal czuła ciepło jego ramion i delikatny dotyk warg na czole. On żył. W jej sercu, on ciągle żył.
    Uśmiechnęła się, czując ruchy maleństwa. Jego ostatnia żyjąca cząstka. Najcenniejszy skarb na świecie. Musiała go ochronić, za wszelką cenę. Nawet za cenę życia.

Zwariowałaś? Po co chcesz z nami płynąć?
    Zacisnęła mocniej palce na swojej zniszczonej torbie.
- Chcę zobaczyć kawałeczek świata. Chcę...Chcę... - mówiła coraz ciszej, łykając łzy – Chcę go osobiście pożegnać.
     Nie mieli godnego kontrargumentu.
    Tak oto zabrali ją ze sobą, na pokład badawczego statku. Wśród grupy naukowców znalazła przyjaciół. Kogoś, kto dał jej namiastkę bezpiecznego schronienia, z dala od domu. Aż do dnia, w którym zawitali do Marineford.

     Zagryzła wargę aż do krwi. Szkarłatna strużka zazmaczyła ślad na jej alabastrowej skórze i spadła na kamienną posadzkę. Bolało. Fale już dawno zabrały ze sobą wieniec, upleciony z cudem znalezionych na wyspie kwiatów, który rzuciła w morze; morze, które zabrało jej ukochanego i towarzyszy podróży.

    Zaraz inny ból przesłonił jej wzrok mgłą; nawet nie zdążyła krzyknąć, gdy zemdlona siłą nagłego skurczu upadła na podłogę.
__________________________________________________________
Po pierwsze, chcę Was z całego serduszka przeprosić za tą nieobecność. Próbne egzaminy, nauka, trochę brak weny no i przygotowania świąteczne sprawiły, że nie miałam kiedy dodać rozdziału.
A z okazji - kończących się już właściwie - Świąt Bożego Narodzenia chcę Wam życzyć zdrowia, miłości i uśmiechu na każdy dzień, byście miały dużo wolnego czasu na oglądanie, czytanie i pisanie oraz szczęśliwego, udanego Nowego Roku!

2 komentarze:

  1. No już myślałam, że się nie doczekam! Jeju, aż ciarki mnie przeszły podczas czytania tego rozdziału (w pozytywnym tego słowa znaczeniu). Nie spodziewałam się, że Ace i Moulin wezmą ślub, nawet w duchu się zaśmiałam, bo jakoś nigdy nie potrafiłam wyobrazić sobie jego postaci na ślubnym kobiercu xD Mimo to jednak zrobiło się człowiekowi ciepło na sercu. A potem znów powrót do okrutnej rzeczywistości. Czyżby zaczął się poród? Wydawanie na świat wnuka Rogera w kwaterze głównej marynarki to wręcz życie na krawędzi XD W razie czego liczę na pomocną dłoń Garpa!

    Jak zwykle czytało się bardzo miło i przyjemnie, liczę że rozdział 5 pojawi się szybko. Pozdrawiam i życzę weny.

    [kwiat--rewolucji]

    OdpowiedzUsuń
  2. łooooł, hej tak w ogóle. :)
    to łooooł z racji tego nagłówka. przeszukałam Twoją blogerową stronę w poszukiwaniu jakiejś kolejnej sportowej historii, a przywiodło mnie tutaj, gdyż reszta opowiadań jest skończona :(

    ale chciałam Cię poinformować (wybacz, jeśli dawałaś mi kiedyś jakieś namiary na siebie, ale po takim czasie mojej nieobecności po prostu nie pamiętam x), że pojawiła się 19 na another-story-about-ski-jumping.blogspot.com na którą serdecznie Cię zapraszam.
    i oczywiście spieszę z zapytaniem: napiszesz jeszcze kiedyś coś sportowego??? :)

    OdpowiedzUsuń