niedziela, 29 listopada 2015

trzeci; niesiona wola

       Tylko nocami czuła się bezpieczna i wolna. Kiedy większość marynarzy zasypiała, ona nabierała odwagi, by wstać i podejść do dużego okna. Rozciągająca się wokół panorama nie zachęcała do kontemplowania jej, nawet po zmroku, ale w tym powojennym pogorzelisku odnajdywała niezrozumiały spokój. W pewnym sensie zrealizowała część swojego planu, choć nie w taki sposób sobie to wyobrażała. Wszystko miało być inaczej.
        Pogładziła dłonią brzuch. Coraz bardziej wyczuwalne ruchy maleństwa, które nosiła pod sercem były dla niej najmocniejszym i najlepszym wspomnieniem ukochanego.
         Przezroczyste łzy przyozdobiły jej bladziutkie policzki nietrwałą siecią słonych śladów, niemal natychmiast osuszoną przez wpadającą przez otwarte okno morską bryzę. Tak bardzo tęskniła. Jedyne, czego potrzebowała, to silny uścisk jego ramion. Czuły dotyk. Ciepły ton głosu.
       Czy ucieszyłby się, widząc ją w takim stanie? Nie mógł o tym wiedzieć; umierał bez świadomości, że jego linia krwi przetrwała. Może to lepiej?
Skrzywiła się, czując bolesny skurcz. Nadal gładziła brzuch dłonią, próbując się uspokoić.
- Jeszcze nie. Jeszcze nie.. Jeszcze za wcześnie – wyszeptała. Słaby uśmiech wkradł się na jej usta.           To była jej jedyna siła i powód do życia. Popchnęła drzwi balkonowe i powoli wyszła na niewielki taras. Chłodny wiatr targał jej suknią i jasnymi włosami, ale przyjmowała to z wdzięcznością.
       Nie wszystko toczyło się tak, jak tego oczekiwała. Ale powoli wstawała z kolan i mimo czyhającego wokół niebezpieczeństwa, nie bała się podnieść głowy.
       Pokochała morze. W końcu to ono dało jej największą miłość życia, pozwoliło uwierzyć w spełnienie marzeń. Ono je też zniszczyło. Ale nie mogła mieć żalu.
- Bardzo mi ją przypominasz.
     Drgnęła niespokojnie, zaskoczona czyjąś obecnością. Odwróciła się ze strachem. W mroku nocy nie potrafiła rozpoznać twarzy tej osoby. Cofnęła się, aż poczuła za plecami balustradę. Zacisnęła bezradnie dłonie w pięści, wiedziała, że jest całkowicie zdana na łaskę niespodziewanego gościa.
     Dopiero, gdy podszedł bliżej, strach ustąpił miejsca zdziwieniu.
- Wi-wiceadmirał Garp? Co pan tu robi?
       Mężczyzna roześmiał się cicho.
- Wybacz, że Cię wystraszyłem. Powinnaś się położyć – powiedział, zbliżając się do niej. Gdyby nie refleks bohatera Marynarki, upadłaby. Wsparta o niego, zdołała wrócić na swoje łóżko.
- Ty jesteś Moulin, prawda? - zapytał, a gdy skinęła głową, kontynuował – Jesteś taka sama, jak ona. Cicha, potulna, spokojna..
-O kim pan mówi? - przerwała mu nerwowo czując, jak oblewa ją zimny pot.
- O Tobie. I pewnej kobiecie, którą poznałem 20 lat temu.
Otworzyła szeroko oczy. Panika ponownie ogarnęła ją całą; chciała uciekać, choć nie miała dokąd.
- Mówię o tej, której wolę niesiesz – uśmiechnął się słabo, niemal niezauważalnie – Była do Ciebie bardzo podobna, dziecino.
      Dotknął jej dłoni. W jego spojrzeniu nie doszukała się złych zamiarów, ale czegoś zupełnie przeciwnego.
- Jestem tu po to, by Cię ochronić.

     Nie zdążył nawet zacząć swojej opowieści; Moulin zasnęła, skulona, dziecięcym gestem trzymając jego dłoń. Przypominała mu niewinne, poranione przez życiowe sztory dziecko, postawione przed trudną rzeczywistością. Jedynie we śnie mogła być szczęśliwa i wolna od nieustającego strachu.
     Nie chciał iść spać. Wolał zostać tam i pilnować, by ona w spokoju nabierała sił. Wiedział, że spotkanie z Sakazukim prędzej czy później musiało dojść do skutku i choć pragnął jej tego oszczędzić, to nawet jego możliwości były ograniczone.
- Jesteś cudem.
Niemal bezszelestnie opuścił pokój, tylko nieznacznie uspokojony.
Niby tak bardzo odmienne, a tak podobne.
Obie wiedzione miłością, która pozwalała przeżyć za wszelką cenę.

      Dzień mijał za dniem, niemalże identycznie. Wyzdrowiała; jej śmiech niósł się po Kwaterze i już nikt nie dziwił się jej obecności. Wolała przebywać ze zwykłymi marynarzami niż z tymi wysokimi rangą, choć nie raz dostawała od nich zaproszenia. Kiedy poczuła się silniejsza, by opuścić budynek, rankami lub popołudniami wymykała się do zniszczonego miasteczka, gdzie spotykała się z rodzinami Marines. Choć na początku traktowali ją bardziej jak przybłędę, to swoją prostolinijnością i szczerym uśmiechem zjednywała sobie nawet tych najbardziej opornych. Aż zbyt dobrze rozumiała rozpacz tych, którym Wielka Wojna zburzyła świat. Starała się pomagać lub wspierać dobrym słowem, a najczęściej bawiła się z nieświadomymi ogromu zniszczeń i cierpienia dziećmi.  Przynajmniej w ten sposób mogła ubarwić ich smutny czas i jednocześnie odciągnąć się od zbędnego myślenia.
     Ciepłe, bezchmurne wieczory nieraz dawały im poczucie zupełnej beztroski. Nieraz miała wrażenie, że znów jest roześmianą czternastoletnią dziewczynką, która spędzała letnie popołudnia na obserwowaniu linii horyzontu na jej ukochanym Wschodnim Morzu i snuciu marzeń o dalekich podróżach.

- Mulan, Mulan, zostań z nami na noc!
     Roześmiała się. Jak zwykle przekręcali jej imię, ale nie była o to zła. Nawet polubiła to, jak ją nazywali. Schyliła się i wzięła na ręce ciemnowłosą dziewczynkę, która już od dłuższego czasu wyciągała ku niej rączki.
- Nie mogę – powiedziała, kołysząc ją – Muszę już wracać. Ale odwiedzę Was – zapewniła ich i pocałowawszy dziewczynkę w czoła, postawiła ją na ziemi.
     Ukłoniła się i powolnym krokiem skierowała się ku Kwaterze. Mimo tego, że powinna być zdecydowanie ostrożniejsza, wybierała odkrytą niedawno drogę na skróty.
      Gdy weszła do pokoju, w którym mieszkała od kilku tygodni, bez większego zaskoczenia odkrywała, że Monkey D. Garp czeka na jej powrót. Podświadomie spodziewała się tego. Przywitała go grzecznym ukłonem i usiadła na brzegu łóżka.
- Obserwowałem Cię, kiedy byłaś z dziećmi – zaczął cicho. Moulin utkwiła w nim spokojny, skupiony wzrok, a tedy kontynuował – Przez dwadzieścia lat zastanawiałem się, czy znajdzie się ktoś, kto będzie w stanie nieść tak trudną i wymagającą ogromnego poświęcenia wolę... - mówił cicho, z nikłym uśmiechem na ustach, maksymalnie skoncentrowany na słowach, które wypowiadał – Może nawet przestałem wierzyć, że taki ktoś się znajdzie. I wtedy pojawiłaś się Ty. Poraniona, na skraju życia i śmierci, bezsilna. Mówią, że nic nie zdarza się dwa razy. Ale teraz wiem – Rouge ma godną następczynię.
- Rouge? - powtórzyła bezwiednie.
- Siłą woli sprzeciwiła się naturze i piętnaście miesięcy po egzekucji kochanka urodziła syna, przypłacając za to życiem – powiedział, zerkając na nią – Portgas D. Rouge była mamą Ace'a.
__________________________________________________________
Jak co niedzielę, nowy rozdział. Myślę, że powoli - a nawet szybciej - trzeba będzie rozwijać akcję. Dziękuję, że ze mną jesteście.
Do napisania!

1 komentarz:

  1. Nareszcie znalazłam czas, żeby zabrać się za nadrobienie dwóch ostatnich rozdziałów. Moulin została postawiona pod ścianą, nie dość, że wszyscy jej towarzysze zginęli, to jeszcze spodziewa się dziecka, w którym płynie krew Rogera. Na dobitkę ze wszystkich możliwych miejsc musiała znaleźć się akurat w kwaterze głównej Marynarki. Mam nadzieje, że Garp po raz kolejny udzieli pomocnej dłoni i pomoże jej jakoś wybrnąć z tej sytuacji (uciec albo ostatecznie przygarnąć później to dziecko).

    Bardzo podoba mi się w jaki sposób opisujesz rzeczy dziejące się dookoła oraz uczucia bohaterów. W ten sposób można w łatwy sposób utożsamić się z sytuacją i bohaterami. Mam nadzieje, że wena dopisze i niedługo dodasz czwarty rozdział.

    Życzę powodzenia!

    OdpowiedzUsuń