Tylko nocami czuła się bezpieczna i
wolna. Kiedy większość marynarzy zasypiała, ona nabierała
odwagi, by wstać i podejść do dużego okna. Rozciągająca się
wokół panorama nie zachęcała do kontemplowania jej, nawet po
zmroku, ale w tym powojennym pogorzelisku odnajdywała niezrozumiały
spokój. W pewnym sensie zrealizowała część swojego planu, choć
nie w taki sposób sobie to wyobrażała. Wszystko miało być
inaczej.
Pogładziła dłonią brzuch. Coraz
bardziej wyczuwalne ruchy maleństwa, które nosiła pod sercem były
dla niej najmocniejszym i najlepszym wspomnieniem ukochanego.
Przezroczyste łzy przyozdobiły jej
bladziutkie policzki nietrwałą siecią słonych śladów, niemal
natychmiast osuszoną przez wpadającą przez otwarte okno morską
bryzę. Tak bardzo tęskniła. Jedyne, czego potrzebowała, to silny
uścisk jego ramion. Czuły dotyk. Ciepły ton głosu.
Czy ucieszyłby się, widząc ją w
takim stanie? Nie mógł o tym wiedzieć; umierał bez świadomości,
że jego linia krwi przetrwała. Może to lepiej?
Skrzywiła się, czując bolesny
skurcz. Nadal gładziła brzuch dłonią, próbując się uspokoić.
- Jeszcze nie. Jeszcze nie.. Jeszcze za
wcześnie – wyszeptała. Słaby uśmiech wkradł się na jej usta. To była jej jedyna siła i powód do życia. Popchnęła drzwi
balkonowe i powoli wyszła na niewielki taras. Chłodny wiatr targał
jej suknią i jasnymi włosami, ale przyjmowała to z wdzięcznością.
Nie wszystko toczyło się tak, jak
tego oczekiwała. Ale powoli wstawała z kolan i mimo czyhającego
wokół niebezpieczeństwa, nie bała się podnieść głowy.
Pokochała morze. W końcu to ono dało
jej największą miłość życia, pozwoliło uwierzyć w spełnienie
marzeń. Ono je też zniszczyło. Ale nie mogła mieć żalu.
- Bardzo mi ją przypominasz.
Drgnęła niespokojnie, zaskoczona
czyjąś obecnością. Odwróciła się ze strachem. W mroku nocy nie
potrafiła rozpoznać twarzy tej osoby. Cofnęła się, aż poczuła
za plecami balustradę. Zacisnęła bezradnie dłonie w pięści,
wiedziała, że jest całkowicie zdana na łaskę niespodziewanego
gościa.
Dopiero, gdy podszedł bliżej, strach
ustąpił miejsca zdziwieniu.
- Wi-wiceadmirał Garp? Co pan tu robi?
Mężczyzna roześmiał się cicho.
- Wybacz, że Cię wystraszyłem.
Powinnaś się położyć – powiedział, zbliżając się do niej.
Gdyby nie refleks bohatera Marynarki, upadłaby. Wsparta o niego,
zdołała wrócić na swoje łóżko.
- Ty jesteś Moulin, prawda? - zapytał,
a gdy skinęła głową, kontynuował – Jesteś taka sama, jak ona.
Cicha, potulna, spokojna..
-O kim pan mówi? - przerwała mu
nerwowo czując, jak oblewa ją zimny pot.
- O Tobie. I pewnej kobiecie, którą
poznałem 20 lat temu.
Otworzyła szeroko oczy. Panika
ponownie ogarnęła ją całą; chciała uciekać, choć nie miała
dokąd.
- Mówię o tej, której wolę niesiesz
– uśmiechnął się słabo, niemal niezauważalnie – Była do
Ciebie bardzo podobna, dziecino.
Dotknął jej dłoni. W jego
spojrzeniu nie doszukała się złych zamiarów, ale czegoś zupełnie
przeciwnego.
- Jestem tu po to, by Cię ochronić.
Nie zdążył nawet zacząć swojej
opowieści; Moulin zasnęła, skulona, dziecięcym gestem trzymając
jego dłoń. Przypominała mu niewinne, poranione przez życiowe
sztory dziecko, postawione przed trudną rzeczywistością. Jedynie
we śnie mogła być szczęśliwa i wolna od nieustającego strachu.
Nie chciał iść spać. Wolał zostać
tam i pilnować, by ona w spokoju nabierała sił. Wiedział, że
spotkanie z Sakazukim prędzej czy później musiało dojść do
skutku i choć pragnął jej tego oszczędzić, to nawet jego
możliwości były ograniczone.
- Jesteś cudem.
Niemal bezszelestnie opuścił pokój, tylko nieznacznie uspokojony.
Niemal bezszelestnie opuścił pokój, tylko nieznacznie uspokojony.
Niby tak bardzo odmienne, a tak
podobne.
Obie wiedzione miłością, która
pozwalała przeżyć za wszelką cenę.
Dzień mijał za dniem, niemalże
identycznie. Wyzdrowiała; jej śmiech niósł się po Kwaterze i już
nikt nie dziwił się jej obecności. Wolała przebywać ze zwykłymi
marynarzami niż z tymi wysokimi rangą, choć nie raz dostawała od
nich zaproszenia. Kiedy poczuła się silniejsza, by opuścić
budynek, rankami lub popołudniami wymykała się do zniszczonego
miasteczka, gdzie spotykała się z rodzinami Marines. Choć na
początku traktowali ją bardziej jak przybłędę, to swoją
prostolinijnością i szczerym uśmiechem zjednywała sobie nawet
tych najbardziej opornych. Aż zbyt dobrze rozumiała rozpacz tych,
którym Wielka Wojna zburzyła świat. Starała się pomagać lub
wspierać dobrym słowem, a najczęściej bawiła się z
nieświadomymi ogromu zniszczeń i cierpienia dziećmi. Przynajmniej
w ten sposób mogła ubarwić ich smutny czas i jednocześnie
odciągnąć się od zbędnego myślenia.
Ciepłe, bezchmurne wieczory nieraz
dawały im poczucie zupełnej beztroski. Nieraz miała wrażenie, że
znów jest roześmianą czternastoletnią dziewczynką, która
spędzała letnie popołudnia na obserwowaniu linii horyzontu na jej
ukochanym Wschodnim Morzu i snuciu marzeń o dalekich podróżach.
- Mulan, Mulan, zostań z nami na noc!
Roześmiała się. Jak zwykle
przekręcali jej imię, ale nie była o to zła. Nawet polubiła to,
jak ją nazywali. Schyliła się i wzięła na ręce ciemnowłosą
dziewczynkę, która już od dłuższego czasu wyciągała ku niej
rączki.
- Nie mogę – powiedziała, kołysząc
ją – Muszę już wracać. Ale odwiedzę Was – zapewniła ich i
pocałowawszy dziewczynkę w czoła, postawiła ją na ziemi.
Ukłoniła się i powolnym krokiem
skierowała się ku Kwaterze. Mimo tego, że powinna być
zdecydowanie ostrożniejsza, wybierała odkrytą niedawno drogę na
skróty.
Gdy weszła do pokoju, w którym
mieszkała od kilku tygodni, bez większego zaskoczenia odkrywała,
że Monkey D. Garp czeka na jej powrót. Podświadomie spodziewała
się tego. Przywitała go grzecznym ukłonem i usiadła na brzegu
łóżka.
- Obserwowałem Cię, kiedy
byłaś z dziećmi – zaczął cicho. Moulin utkwiła w nim
spokojny, skupiony wzrok, a tedy kontynuował – Przez dwadzieścia
lat zastanawiałem się, czy znajdzie się ktoś, kto będzie w
stanie nieść tak trudną i wymagającą ogromnego poświęcenia
wolę... - mówił cicho, z nikłym uśmiechem na ustach, maksymalnie
skoncentrowany na słowach, które wypowiadał – Może nawet
przestałem wierzyć, że taki ktoś się znajdzie. I wtedy pojawiłaś
się Ty. Poraniona, na skraju życia i śmierci, bezsilna. Mówią,
że nic nie zdarza się dwa razy. Ale teraz wiem – Rouge ma godną
następczynię.
- Rouge? - powtórzyła bezwiednie.
- Siłą woli sprzeciwiła się naturze
i piętnaście miesięcy po egzekucji kochanka urodziła syna,
przypłacając za to życiem – powiedział, zerkając na nią –
Portgas D. Rouge była mamą Ace'a.__________________________________________________________
Jak co niedzielę, nowy rozdział. Myślę, że powoli - a nawet szybciej - trzeba będzie rozwijać akcję. Dziękuję, że ze mną jesteście.
Do napisania!
Nareszcie znalazłam czas, żeby zabrać się za nadrobienie dwóch ostatnich rozdziałów. Moulin została postawiona pod ścianą, nie dość, że wszyscy jej towarzysze zginęli, to jeszcze spodziewa się dziecka, w którym płynie krew Rogera. Na dobitkę ze wszystkich możliwych miejsc musiała znaleźć się akurat w kwaterze głównej Marynarki. Mam nadzieje, że Garp po raz kolejny udzieli pomocnej dłoni i pomoże jej jakoś wybrnąć z tej sytuacji (uciec albo ostatecznie przygarnąć później to dziecko).
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się w jaki sposób opisujesz rzeczy dziejące się dookoła oraz uczucia bohaterów. W ten sposób można w łatwy sposób utożsamić się z sytuacją i bohaterami. Mam nadzieje, że wena dopisze i niedługo dodasz czwarty rozdział.
Życzę powodzenia!