niedziela, 8 listopada 2015

prolog: pokorna jak baranek

     Wieści o wydarzeniach z Marineford dotarły nawet tam. Wszyscy starali się ochronić ją przed koszmarnymi wieściami. Zwodzili, ukrywali przed nią gazety, albo pokrętnie mówili, że ostatnio nie mieli czasu, by przejrzeć prasę.
A ona czuła, że została sama. Nikt nie musiał potwierdzać jej domysłów. Silne przeczucie nie opuszczało jej ani na krok, aż w końcu przyszedł dzień, w którym poznała prawdę.
- Siostrzyczko, siostrzyczko..! Wreszcie Cię znaleźliśmy!
      Radosny głos dzieci odbił się echem w jej głowie, ale nic nie zrozumiała z ich słów. Pustym wzrokiem wpatrywała się w horyzont, tak jakby to mogło jeszcze coś zmienić. Nie reagowała na bodźce, nie odpowiadała na słowne zaczepki.
-... chodź, bo zmarzniesz..!
Spuściła głowę.
A więc to musiał być taki koniec?
- .... w domu czekają z obiadem!
      Zagryzła wargę. Z jej oczu nie wypłynęła ani jedna kryształowa łezka. Wszystkie wypłakała podczas ostatnich nocy.
- Siostrzyczko?
      Rozluźniła zaciśniętą dłoń, a wiatr porwał do tańca kilka kartek gazety. Wesołe pokrzykiwania natychmiast ustały. Stało się coś, co nie powinno mieć miejsca.
Przymknęła powieki. Wszystko to, co ją otaczało, nagle zupełnie straciło na wartości. Przestała zwracać na to uwagę. Nie czuła nic. Ani żalu, ani smutku, ani strachu. Pozwoliła głuchej pustce wypełnić jej duszę. Nie buntowała się. Nie wyszeptała nawet jednego, zrozpaczonego słowa.
      Ciepłe podmuchy wiatru bawiły się jej jasnymi włosami, szarpiąc je i plącząc. Dwoje około dziewięcioletnich dzieci w milczeniu obserwowało ją, aż w końcu zdecydowały się do niej podejść. Dopiero, kiedy ciepła rączka rudowłosej dziewczynki wsunęła się w jej chłodną dłoń, przeniosła na nich swój wzrok.
- Siostrzyczko, wracajmy do domu.
      Pozwoliła, by to one zaprowadziły ją do jej ostatniego już schronienia przed złem całego świata. Mijała wszystkich znajomych ludzi, którzy pozdrawiali ją serdecznie. Wodziła smutnym spojrzeniem po ich wesołych, niemal beztroskich twarzach, ale jednak nie zapytała nikogo, dlaczego ją okłamywali. Nie miała im tego za złe.

      Kiedy tylko przekroczyła próg domu, powitał ją przyjemny zapach świeżo przygotowywanych potraw. Rozejrzała się po przestronnym pomieszczeniu; na stole leżało pięć nakryć, a pośrodku stał bukiet czerwonych kwiatów. Z kuchni dochodziły ją odgłosy zwyczajowego krzątania się podczas gotowania. Odetchnęła głęboko. Powoli, nieco chwiejnie skierowała się ku schodom prowadzącym na wyższe piętro. Zamknęła oczy, z czułością dotykając drewnianej poręczy.
     Znów słyszała głośny śmiech, który w tamte dni wypełnił ich dom. Odbijał się echem i powracał na nowo. Wtedy było tak dobrze. Szybkie kroki na schodach, gdy starała wymknąć się niepostrzeżenie w tamten upalny wieczór, najpiękniejszy w jej życiu.
       Uśmiechnęła się słabo. Tak minęły dwa miesiące od tamtych wydarzeń. Kto by pomyślał, że tak to wszystko się potoczy? Wtedy nie myśleli o przyszłości; była tak odległa i niepewna, jak sen. Nie mogła oczekiwać niczego innego. Życie, jakie wiedli piraci nie pozwalało im snuć dalekosiężnych planów, które zostawały nieraz zmieniane przez potężnie, nieujarzmione morze w kilka chwil.
Nie chcieli być ze sobą tysiąc lat, wystarczył im czas dany tego dnia, w którym się spotykali.
     Dopiero ciche westchnięcie kobiety stojącej w drzwiach kuchennych wyrwało ją z zamyślenia. Obdarzona ciepłym uśmiechem rodzicielki starała się odwzajemnić gest, ale smutny grymas na jej bladej twarzy niewiele miał z tym wspólnego.
- Moulin, zjedz z nami.
Jasnowłosa pokręciła głową.
- Przepraszam – wyszeptała, choć miała wrażenie, że jej niknął w otaczającej ją przestrzeni – Nie dam rady. Pójdę się położyć.

      Nie czekając na odpowiedź, wspięła się po schodach na piętro. Czuła się coraz gorzej; powoli szła w stronę swojego pokoju, sunąc dłonią po zimnej ścianie. Łapczywie łykała hausty nieco chłodniejszego wieczornego powietrza z nadzieją, że obezwładniająca ją słabość za chwilę ustąpi. Posunęła się jeszcze o jeden krok dalej, ale straciła równowagę i bez przytomności upadła na podłogę.
________________________________________________________
To będzie - mam nadzieję - coś dłuższego. Z reguły mają pojawiać się tu same jednoparty, ale tego pomysłu nie dało się ująć w taki sposób.
Jakieś domysły, co, kto, jak? :)

1 komentarz:

  1. Łohoho, widzę że zaczynamy z grubej rury! :D I to właśnie lubię! Mimo ciągłego zastanawiania się nie mam pomysłu o kim może być mowa (Ace? Chociaż mowa o nim była w ostatnim poście), wolę więc pozostać w tej nieświadomości do ciągu dalszego :D Bardzo fajnie opisane odczucia bohaterki, oby tak dalej.

    OdpowiedzUsuń